Ostatnio myślałam sobie, że co to za zima. Bez śniegu. Bez mrozu na szybach. Bez sopli z lodu. I doczekałam się. Białe ulice okraszone śniegiem. I światłem latarni. Lubię spoglądać w nocy przez okno. Na zaśnieżone, wymarłe ulice. Jest w tym coś magicznego. Ma swój urok. Ale i jest w tym coś nostalgicznego. Co nastraja do rozmyśleń. Miało być o czymś innym. Lecz o czym tu pisać, gdy morze wzywa. Bo wzywa. I to o miesiąc wcześniej. Miał być statek. I jest. Tylko inny. I wcześniej. Plany zmienić trzeba. Nastawienie też.
Janek w swoim żywiole. Idziemy na spacer. We trójkę. Do parku. Karminy daniele. Beztroska. Wózek mknie po parkowych alejkach, a w gondoli błogo śpi nasze szczęście. Jeden telefon. A tak wiele zmienia. Z morzem nie ma dyskusji. Morze jest nieugięte. Z morzem sprzeczać się nie przystoi. Chcemy wykorzystać w pełni każdy dzień. Cieszyć się sobą. Nie odkładać niczego na później. M. idzie na statek, a nam przyjdzie cierpliwie czekać na Jego powrót. I czekać będziemy. Cierpliwie. Albo nie całkiem cierpliwie. Będzie różnie. Ale każdy dzień przybliżać nas będzie do Jego powrotu. A te powroty takie piękne.
Będzie dobrze. Powtarzam sobie. Marynarska rodzinka daje radę!