Ależ byłam dziś zła. W sumie to nawet nie na niego. Co on winien. Nie wyspałam się. I już. A że jemu już o 1.00 w nocy do łóżka rodziców iść się zachciało, to co tam. Wzięłam. M. miał odłożyć do łóżeczka jak zaśnie. Zostaw, mówię. I tak został. Do rana. Mi ręka ścierpła. Biodra zdrętwiały. M. w krzyżu łupie. Kark go boli. A Jasiu najnormalniej w świecie w poprzek śpi. A co. Nie wolno? Przecież tak wygodnie. No ale co tam. Niech dziecko śpi, jak mu tak wygodnie. Odezwą się pewnie zaraz coniektórzy- jak to tak, dziecku pozwalać by z rodzicami spało! A tak to. Nie zmuszam. Ale jak chce, to pozwalam. Jeszcze zatęsknie za tym spaniem. Czas tak szybko leci. Ale nie o tym miało być. Znów od tematu odbiegam…
Jak się dziś rano ucieszyłam, gdy ten widok za oknem ujrzałam. Przyszła zima. Ta prawdziwa. Śniegu co nie miara. I jeszcze to słońce. Tak pięknie świeci.I myślę sobie, że ludzie są dziś bardzo radośni. Radochę mają. Z tego śniegu.
Kulig. Dziesięć par sań. Największe pierwsze jadą. W nich rodzice. Albo dziadkowie. Nuda. Największa frajda na samym końcu móc jechać.
Bałwan. Ogromny. Z trzech kul. Stary garnek na głowie. Ten co w nim mama ziemniaki przypaliła i wyszorować się nie da. Marchew. Koniecznie. Za nos będzie robić. Trochę postoi. Mróz jest. Śnieg się dobrze klei.
Łyżwy. Na łące, gdzie woda zawsze wylewa. Dorośli w hokeja na lodzie grają. A dzieciarnia z boczku. Ślizgawkę zrobiły. Frajda na całego.
Spacer po lesie. Tata porusza gałęzie. A leżący na nich śnieg na głowy spada. Dzieciaki piiiiiiszczą, że aż w uszach boli. Piesek taki mały. W zaspę wpadł. Tylko mu głowę widać. Śmiesznie tak.
…
-Panie, masakra jakaś. Szyby zamarzły, auto całe w śniegu. Wyjechać nie można.
-A drogowcy znów zaspali. Białe drogi. I chodniki też nie posypane. Koszmar jakiś.
…
I myślę sobie, że kiedyś ludzie byli bardzo radośni. Dziś wielu tylko narzeka. Sztuką jest umieć cieszyć się z prostych rzeczy.