Czas płynie. A my się starzejemy. Normalna kolej rzeczy. Ktoś kiedyś powiedział. Że wiek to tylko liczba. Najważniejsze jest dusza. Co nie zmienia faktu, że się starzejemy. Ja od kilku dni też jestem starsza. Od kilku dni mam na komodzie bukiet kwiatów od męża. Mam na oknie hiacynty, co kwitnąć zaczynają. Mam książkę pod łóżkiem. Co wieczór ją czytać zamierzam. Mam bliznę po cesarce. I rozstępów kilka. Mam też zmarszczki. Od mrużenia oczu, gdy słońce świeci. I dumna jestem. Z tej blizny. Rozstępów. A najbardziej z tych zmarszczek. Bo każda z nich to moje dzisiejsze szczęście. I moje smutki. I zmartwienia. Grymasy. Niezadowolenia. Radość. Śmiech. Zaskoczenie. Rozczarowanie. Spełnione marzenia. Ilość odbytych rozmów. I kłótni.
Wszystkie te sytuacje. Chwile. I momenty. To one doprowadziły mnie do tego miejsca. I do wieku. W którym jestem. A to wszystko z tymi zmarszczkami. Można by je wygładzić. Kiedyś. Ale to przecież jak pozbyć się przeszłości. A przeszłości pozbyć się nie da. Zresztą nawet bym nie chciała. Tak jak dziecko rodzi się z białą, czystą, niezapisaną kartą. Tak ta karta z wiekiem się zapełnia. To nasza historia. Więc po co pozbywać się tych zmarszczek. A w cholerę z tym… Ja swoje sumiennie i uparcie zbieram, śmiało patrząc w stronę słonecznych promieni.