Mój sposób na wychowanie

cffcfbe2a48d044091e3fe45064400ceCiężko jest podjąć temat, o którym wielostronicowe książki ludzie piszą. Poza tym przyznaj się babo do czegoś głośno. A zaraz ci to wścibscy wypomną. Ja z tych matek co to się przy karmieniu piersią nie upiera. Choć sama małego siedem miesięcy po części piersią karmiłam. Z tych co chust nie uznaje. Z tych co słoiczki z gotowym jedzeniem za wynalazek stulecia uważa. I z tych co przy kolejnej sposobności cesarkę na żądanie bierze. Wyrodna? Wygodna? To zapewne głosy tych eko, nowoczesnych mam, co to dziecko warzywami z mrożonek karmią, uznając je za mniejsze zło. No cóż.

Gdyby tak zacząć szukać. Stosy ,,mądrych” książek przejrzeć. W kolorowych czasopismach poszperać. To sposobów na wychowanie znajdziemy co nie miara. Sęk w tym, że ja nie szukam. Nie przeglądam. Nie szperam. Nie i już. Swoje zdanie mam.

Jest taka rzecz. Której nie da się kupić. Ani wyczytać z książek. Przeszłość. To co z domu rodzinnego wynieśliśmy. Wychowanie. Ja akurat mam to szczęście. Bo ten mój fundament taki silny. W kochającej rodzinie się wychowałam. Pełnej. Funkcyjnej. Niepatologicznej. Dwójka nas. Ja. Sześć lat młodsza siostra. Szczęśliwy dom. Taki co obiadem pachnie. Obowiązkowo dwudaniowym. Latem kompot z papierówek. I ciasto z rabarbarem. Kruszonka co ją zawsze wyjadam. Kochający rodzice. Ich miłość. Bezwarunkowa. Ponad wszystko. Pamiętam dni, gdy mnie mama do domu zwołać nie mogła. Zabawy na ulicy. Zbijak. Państwa miasta. Moje zdarte kolana. I ręce brudne od kredy. Ile radości miałam. Gdy mnie tata na barana nosił. A te harce w łożku rodziców w niedzielne poranki. I chichot, że brak tchu.

Pochodzę z domu, w którym zawsze gwarno. I pełno ludzi. Domu, który ma swój zapach. I specyficzny rozgardiasz. Domu, w którym rodzice zawsze przy łóżku czuwali, gdy choróbsko dopadło. Pamiętam każde wakacje. Wspólne wyjazdy nad morze i  w góry. Kolorowe koraliki na szprychach bmxa. Huśtawkę na jabłonce. Namiot rozbijany w ogrodzie. I czerwone wstążki na warkoczach plecionych przez mamę. Ten dom to rodzice i babcie pełne troski i miłości. To wspólne karmienie wiewiórek. Lepienie pierogów. Wyjazdy z tatą na mecze. Nocne wstawanie na walki bokserskie. Tenis. Formuła 1. Zawsze byłam chłopczycą. Bo tak jak w wielu domach trafiają się wspaniałe mamy. I moja najwspanialsza jest na świecie. Tak w  moim domu był i jest równie wspaniały ojciec. Co zawsze tuż za mną był. Do przodu samej kazał iść. A od tyłu asekurował w razie upadku. Wszak takiego taty jak mój nie miał nikt. I nigdy się nie zastanawiałam. Że ten mój dom to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Wtedy to było takie normalne. I logiczne. Teraz wiem. Że moja rodzina była wyjątkowa. I doceniam każdy jej kawałek.

Na takich wspomnieniach. I przeżyciach. Łatwiej jest budować własne. To dzięki tej przeszłości zyskałam bezcenną pewność siebie. Logikę wyborów. I działań. Drogę, którą podążam wyniosłam z domu. Są to wspaniałe podwaliny do życia. Do małżeństwa. Macierzyństwa. Do stworzenia własnej rodziny. Pięknego związku. Chciałam stworzyć równie ciepły dom. Zbudować piękną i ciepłą relację z mężem. Chciałam mieć wspaniałego kompana życiowych wędrówek. Najkochańszego ojca dla naszych dzieci. I przyznam. Jestem szczęściarą.

Usłyszałam niedawno, że nie należy uczyć drzewa jak ma rosnąć. Należy dać mu słońce, wodę i powietrze. I tak samo należy postępować z dzieckiem. Dać mu warunki. Inspirować je. Pokazywać mu świat. Bawić się z nim. Dać dobry przykład. Należy również stawiać granice. Ale tylko granice bezpieczeństwa i ekologii. I tak mi to dało do myślenia. Głęboko wierzę. Że w kochającej rodzinie. W takiej, w której rodzice nie mają nazbyt wielkiego chaosu w głowie. Dzieci nie trzeba wychowywać. Nie są potrzebne stosy książek z serii ,,Obsługa Malucha”. Nie jest potrzebny karny jeżyk, którego nazwa łatwo się sprzedaje, bo wpada w ucho. Śmieszą mnie bezstresowi rodzice. Ci co wyrazów ,,nie wolno”, ,,przestań”, ,,uspokój się” unikają jak ognia. Uważam, że nie ma złotej recepty. Ani zaklęcia hokus pokus. Macierzyństwo przychodzi dość naturalnie. Bez problemu odnajdujemy się w sytuacjach, w których nigdy nie przyszło nam być jako rodzic. A jednak jakieś takie to normalne. Bo przecież kocha się naturalnie. Bezwarunkowo. Bezdyskusyjnie. Kocha się każdym słowem. I każdą myślą. I oddechem też. I podąża się za dzieckiem.  Z troską o jego dobro. A potem przychodzi kolej, by ono swą rodzinę założyło. Dom zbudowało. I swoje dzieci wychowało. I cudownie, gdy można się temu przyglądać. Obserwować. I pozwolić mu własne gniazdko uwić. Tak jak nam nasi rodzice.

Myślę też sobie. Że w tym życiu trzeba być trochę egoistą. Nawet na etapie macierzyństwa. Wszak nie od dziś wiadomo, że ,,szczęśliwi rodzice wychowują szczęśliwe dzieci”. Łatwo jest powiedzieć, że nie ma nic piękniejszego jak macierzyństwo. Ale dużo trudniej już przyznać się przed całym światem, że to macierzyństwo to nieprzespane noce. Wory pod oczami. Brak czasu by pobiegać. Zadbać o siebie. Pójść do kosmetyczki. Na basen. Masaż. Do kina. Do sklepu. Wiele jest mam takich bardzo zorganizowanych. Obiad. Prasowanie. Spacer. Zabawa z dzieckiem. Po drodze zakupy. Ale czy myślą o sobie? Powiedzą, że nie muszą. Bo dziecko jest najważniejsze. I to prawda. I dla mnie moje dziecko jest najważniejsze. Ja jednak uważam, że warto. Choć trochę o sobie pomyśleć. Tego egoizmu choć trochę z siebie wykrzesać.

Dużo można znaleźć takich rodziców. Którzy bezmyślnie powtarzają zapożyczone tezy. Kierują się wyczytanymi gdzieś ideologiami. Pewnie to ci rodzice, którzy nie są w stanie budować na podwalinach swej przeszłości. Swoim działaniem chcą zrekompensować dzieciom to, czego im nie dano.Kupowanie ideologii, bez ubierania jej w człowieka, zawsze będzie rodziło problemy. Wszak to idea jest dla człowieka, a nie człowiek dla idei. Dlatego dobrze jest być pewnym siebie. Pewnym swoich działań. Konsekwentnie trzymać się własnych przekonań. Zdrowa dawka egoizmu jest nawet wskazana. Nie boję się przyznać do rzeczy, które innym matkom spędzają sen z powiek. Tak, chodzę do kosmetyczki. Zostawiam w tym czasie dziecko z babcią. By sama móc złapać wiatr w żagle. Robię sobie od czasu do czasu małe przyjemności. Lubię dobre kosmetyki. Buty. Torebki. W końcu jestem kobietą. Lubię wyjść z dziewczynami na sushi. Godzinę wisieć na telefonie z przyjaciółką, choć należałoby poprasować/posprzątać, bo mały śpi. Tak, odstawiam go do dziadków, podczas gdy z M. idziemy do kina/ na kolację. Ale przede wszystkim nie boję się powiedzieć ,,nie”.

Widziałam ostatnio w jednym z marketów. Jak kilkuletni chłopiec okładał pana koszykiem sklepowym. A mama chłopca bezradnie się temu przyglądała. Przykre to, ale wiele mam nie potrafi ustalić granic bezwględnych. Widzę tę zagubioną kobietę, która zapędzona  w róg ideologii, nie wie czy to jest moment, w którym powinna być na luzie. Czy też wytłumaczyć dziecku, że pana kopać nie wolno opowiadając o bólu, cierpieniu, szacunku. Czy może wziąć to dziecko za bary, odstawić na bok, przepraszając mężczyznę i dopiero potem przejść do tłumaczenia. Ten ostatni sposób zastosowałabym ja. Tu nie ma miejsca na ochy i achy i przytakiwanie słodziakowi, że tak paradnie trzepie pana w łydkę, ale może by przestał. To czas na szybkie zakończenie wchodzenia w czyjąś strefę komfortu.

I tu skończę. Bo się rozpisałam. Jak nigdy. Dzielni jesteście. Skoro dobrneliście do końca.

4 thoughts on “Mój sposób na wychowanie

  1. Asia. Wcale nie jesteś egoistką. Ja tez córkę „oddaję”, na weekendy dziadkom. Gdy mąż wypływa idę z koleżanką na kawkę, zakupy i wtedy proszę o pomoc dziadków. A gdy córka broi potrafię przywołać ją do porządku. Jest dla mnie całym światem,ale to nie oznacza, że rodząc dziecko umarłam dla świata i innych ludzi! Widzę, że jak Ty, tak i Ja znalazłam złoty środek 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  2. No Mamuniu, rozpisałaś się;) Ale jak pięknie!! Ciekawa jestem, jaką mamą będę ja. Póki co jestem za karmieniem piersią, za porodem naturalnym, nie pochwalam słoiczków;) Może ma na to wpływ mój zawód?:) Zapewne tak!! Ech, nie mogę się doczekać tych doświadczeń;))

    Polubienie

Dodaj komentarz