Plan był taki. Kończę studia. I wyjeżdżam. Kartki z dżungli będę słać. Lecz życie inny dla mnie plan pisało. I całe szczęście. Zawsze powtarzam. Że, gdy się na siłę szuka miłości. To się jej nigdzie nie znajduje. Cichutko siedzi gdzieś głęboko schowana. Nie ma jej nigdzie. Bo miłość przychodzi, kiedy jej się rzewnie podoba. Niespodziewanie. I w najmniej oczekiwanym momencie. To jest w tym wszystkim takie fajne. Choć to w sumie nieadekwatne słowo. To piękne jest. Tak było i tym razem. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział. Że w tamtym konkretnym czasie poznam miłość swojego życia. Nie uwierzyłabym…
Zagrali tę piosenkę. Która potem okazała się być naszą. Te jego węgielkowe oczy. Uśmiech, co przyciąga. Zapach perfum. Palcem po suficie mi malował. A ja razem z nim. I jak papużka szeptał do ucha. ,,Ławkę” mi napisał. I mnóstwo mogłabym wspominać. A wszystko pamiętam. Jakby wczoraj było. Mężem moim został. Partnerem życiowych wędrówek. Powiernikiem sekretów najgłębszych. I kompanem snów prześlicznych. Byłam pewna. Że będzie wspaniałym tatą. We wszystkim mnie wyprzedzał. Ta jego dojrzała reakcja. Ta radość. I szczęście. Do pionu mnie ustawił. Raz dwa co złe przepędził. Był z nami, gdy ten w brzuchu rósł. I pierwsze kopniaki wyczuwał. Na ekranie monitora paluszki liczył. I był tam, gdy nam doktorek oznajmił, że to syn będzie. Wiedziałam też, że nas nie zostawi. Że pępowinę przecież przeciąć chce. I był. Do samego końca. Biedak przez całą dobę nic nie jadł. Ale w końcu się poznali. Te moje chłopaki. Przywieźli mu Jasia. Sam na sam pobyć dali.
Pierwszy go przewijał. I ubierał. Pierwszy kąpał. I czesał. Do domu nas przywiózł. Na spacery zabierał. Przy łóżeczku czuwał. I nosił. I lulał. Tulił. I karmił. Do odbicia brał. Usypiał. Kołysanki śpiewał. I do przychodni o świcie gnał. Przy szczepieniu trzymał, gdy ja patrzeć nie chciałam. Pieluchy kupił. I mleko. Gdy już się skończyło. Bukiet kwiatów przy okazji mi przyniósł. Ciepłe croissanty. I śniadanie do łóżka. Cały wieczór z nim został. Gdy ja na babskie pogaduchy wyszłam. Wykąpał. Uśpił. Cały On. Cały Tata. Tata Jasia.
A w Dniu Taty daleko jest. Po drugiej stronie globu. Dobrze chociaż, że Internet jest. Patrzy na niego. Jak już wstaje. I za piłką goni. Jak tę świnię wszędzie targa. Tę pluszową. Co ją tak uwielbia. I na podłodze się kładzie. Ze śmiechu turla. Pod suszarką z praniem się chowa. I widzę. Jak mu się buzia śmieje. Cieszy się. Że może nas zobaczyć. Ale w węgielkowych też smutek widzę. I zmęczenie wielkie. Zmęczenie to z ogromu pracy. Tam na statku. A ten smutek to z tęsknoty. Za tym małym grzdylem. Domem. Tym pełnym porozrzucanych klocków. I tupotem małych stóp.
Tato.
Wszak każdy ojcem zostać może. Ale tylko ktoś wyjątkowy zostaje Tatą.