Dziś będzie trochę o mnie. Bo jeszcze kilka lat temu mało o zawodzie marynarza wiedziałam. A gdyby mi ktoś wtedy powiedział. Że marynarza za męża mieć będę. W głos bym się śmiała. I poznałam mojego M. Akademię Morską kończył. I już wiedziałam, że będzie pływał. W życiu bym nie pomyślała. Że taki model rodziny przyjdzie mi założyć. No i w sumie, to nikt mnie na to nie przygotował. Nikt nie nauczył. Nie powiedział jak się zachować. Jak reagować. I jak funkcjonować.
Marynarska rodzina to dość nietypowy model rodziny. A ja już nie raz mówiłam. Że bardzo dużo tych dobrych wzorców z domu rodzinnego wyniosłam. Rodzice wpoili mi wiele pięknych wartości, którymi kieruję się w życiu. I ten wzór rodziny. Ten ode mnie z domu. Taki oczywisty. Normalny, jak dla mnie. I nie mówię tu o tym. Że pełna. Że funkcyjna. Tylko o schemacie. Mąż. Żona. Dzieci. Szkoła. Przedszkole. Praca. Rodzinne spacery. Wspólne odrabianie lekcji. I całe mnóstwo innych codzienności.
A tu mąż marynarz. I ten schemat taki inny od tych z sąsiedztwa. Rodzina, której model tak się różni od tych, które większość z nas zna. Gdzie mąż na co dzień z pracy do domu wraca. Garnki na gazie. Bo jest dla kogo gotować. Suszarka pełna prania. Wspólne wypady za miasto w weekendy. Dom pełen gości. Gwar. Śmiech. I ten rozgardiasz. Kapcie taty pod kanapą. I dwie szczoteczki do zębów.
Na różnych etapach naszego życia obieramy pewne funkcje. Jesteśmy uczniami. Studentami. Siostrami. Matkami. Żonami. Mogłabym tak jeszcze wymieniać. I uważam, że zostajemy z tym zestawieni. Bo, czy ktoś nas uczy jak być dobrą matką, żoną, uczennicą? Te wzorce możemy oczywiście czerpać. Ale nikt nas tego nie nauczy przed.
Jestem żoną marynarza. I mamą dziecka morza. I jakże odmienne są te funkcje od żony i mamy. Nikt mnie do tego nie przygotował. Nikt tego nie nauczył. Patrząc z boku, ktoś powie. Że co tam. Że mąż wyjeżdża. I nie ma go przez kilka miesięcy. Ludzie przecież wyjeżdżają do pracy. Tyle osób w Anglii czy w Niemczech pracuje. A ilu pracuje jako kierowcy tirów. I też ich nie ma w domu. Po kilka tygodni. Jest wiele zawodów, gdzie praca jest poza domem. I tego nie kwestionuję. Nie porównuję. Nie mówię też jak mi trudno czy źle. Ani też jak mi łatwiej w pewnych kwestiach.
Marynarska rodzina funkcjonuje na własnych, unikalnych zasadach. I nie odważę się jej porównać z żadnym innym modelem rodziny. Morze to żywioł. To siła, której człowiek nie okiełzna. Morze się kocha. Albo nienawidzi. Morze daje. I morze odbiera. A marynarskie rodziny. Oprócz tych codziennych problemów. I rozterek. Uporać się muszą z całą masą tych typowo morskich przypadłości. Przesuwana Wigilia. W lutym. Albo w maju nawet. Kolejne urodziny dziecka bez taty. Kolejna samotna rocznica ślubu. Ślub znajomych w pojedynkę. Dzień Taty bez taty w przedszkolu. I pierwszy dzień w szkole. Gorączka. Wyrzynające się ząbki. Kolka. Poród nawet. Budowa domu. I zmiana opon na zimowe. Są też takie chwile. I takie przypadki. Gdy zwyczajny kontakt jest niemożliwy. Bo bardzo zła pogoda. Bo piraci. Albo satelita w złej pozycji. A ty zwyczajnie z marynarzem skontaktować się musisz. Bo są przecież takie sprawy. Gdy ciężko w pojedynkę decyzję podjąć. Ileż takich chwil było. Gdy nie wiedziałam co zrobić. Bo duża odpowiedzialność. Ryzyko. Obawa. I strach. Bo wspólne sprawy. Bo dziecko. Bo zdrowie.
Raz ktoś mi powie: ,,Masz męża marynarza? O jaaaa. Współczuję. Bieduszka z ciebie. Musi być ci bardzo ciężko samej. Przekichane. Jak dajesz radę? Kurcze, coooo? Cztery miesiące go nie ma. Załamka.” A ja ,,kocham” te litości. Blee
Innym razem ktoś mi powie: ,,Masz męża marynarza? O jaaaa. Ale czad. Szczęściara z ciebie. Nie marudzi ci codziennie, że zupa za słona. I nie narzeka, że cię wieczorem głowa boli. Cisza. Spokój. No i kasa na konto wpływa. Żyć, nie umierać. A nie ma twój mąż jakiś pływających kolegów co żony szukają? Ja bardzo chętnie poznam.” Ja: ,,Yyyyy, nieee. Nie ma.”
Bo nie każda żona na żonę marynarza się nadaje. Z całym szacunkiem dla wszystkich żon. Zresztą to nie schlebianie sobie. Broń mnie Panie Boże. Ani też chęć pokazania czegoś lepszego bądź też gorszego. To raczej moment, w którym chcę sama to sobie powiedzieć. Tak. Sobie. Nawet na głos. By do mnie dobitnie to dotarło. Bo czasem chyba mi się zapomni. I wtedy jakoś tak mi źle. Bardzo źle. Więc chcę sobie powiedzieć. Że nikt nigdy nie nauczył mnie, jak być żoną marynarza. To życie uczy mnie tego każdego dnia. Zestawia z tymi wszystkimi przypadłościami. A los śmieje mi się w twarz. Ale żona marynarza powinna wziąć sobie za priorytet szacunek do zawodu męża. Ja z morzem nie rywalizuję. Choć wiem, że jest jego drugą miłością. Akceptuję. Interesuję się. Nawet lubię. W końcu to nasze życie. I nie wiem, czy na żonę marynarza się nadaję. Bo przecież nie mnie to oceniać. Ale wiem jedno. Kieruję się w życiu naszą maksymą: ,,Marynarska rodzinka daje radę.” I byle do przodu. Ahoj!
Uwielbiam czytać Asiu Twojego bloga!! Nawet nie macie pojęcia, jak Ty, Karina, Kasia pomagacie w codziennym życiu !! Wszystko jest tak prawdziwe, takie naturalne. Dzięki temu, na prawdę w dużej mierze, lżej przetrwać to wszystko. Ja też kiedyś w głos się śmiałam, że marynarz, że jakikolwiek związek na odległość, ahhh kocham to moje przewrotne życie. A Ciebie Asiu, mój dobry duszku kiedyś przytulę za to wszystko z całych sił !!!!! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj Karolcia to się kiedyś wytulimy 🙂 dzięki Ci, moja wierna czytelniczko :*
PolubieniePolubienie
Najważniejsze to niczego nie demonizować i mieć właściwe podejście. Bycie żoną marynarza nie jest wcale gorsze, niż związek na stałym lądzie. Za taką pensje jak mają marynarze na lądzie człowiek siedziałby w pracy prawie 24/7, a tak wraca i jest tylko do rodzinnej dyspozycji. Z tęsknotą też można sobie poradzić. U mnie jest tak: jak go nie ma to tak jakbym męża nie miała i przestawiam się na tryb jednoosobowy. A jak wraca to już jest fajnie i jesteśmy we dwoje i wtedy tęsknie i się wkurzam, jak musi na godzinę jechać do biura. Może to kwestia stażu, bo na początku (jeszcze bez dzieci) potrafiłam spać z jego starym swetrem. Człowiek się zmienia i do wszystkiego można się przyzwyczaić. Zdecydowanie wolę taki system pracy, niż ciągłe delegacje i widzenie się tylko w weekendy (tez przez dwa lata tak miałam). Zresztą może mam bycie marynarzową w genach, bo moja mama zawsze chciał wyjść za marynarza i mój tata jest marynarzem i rybakiem. Ja żeglowałam od dziecka i nie wyobrażałam sobie, żeby mój mąż tej pasji nie podzielał. Szwagier też jest po WSM-ce. I wszyscy znajomi to marynarze. Więc jakoś tak klimat mamy morski. Można żyć z marynarzem i jest to fajne. Zresztą jak ktoś chce być z kimś innym to czy jest to morze, delegacja, jakakolwiek inna odległość, to żadna przeszkoda nie stanie na drodze. Trzeba też wziąć pod uwagę, że zawód marynarza wcale nie jest taki lekki, łatwy i przyjemny i czasem to nasi chłopcy mają o wiele gorzej niż my. Ale to osobny temat rzeka. Pozdrowienia dla wszystkich marynarzowych i ich mężów.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale masz morską rodzinkę, Tata, Mąż marynarze, super 🙂 Wy to dopiero macie co opowiadać:) mówi się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Pewnie i racja, choć ja do pływania męża nie przywykłam. Po prostu to akceptuje i jakoś funkcjonuję, gdy go nie ma. Choć nie powiem, że jest lekko. Ale oczywiście pływanie ma swoje plusy i minusy, wiadomo. Pozdrawiam całą Twoją morską rodzinkę, buźka 🙂
PolubieniePolubienie