Nerwy mnie ostatnio wzięły. Na nas ludzi. Czasem sobie myślę, że ten nasz gatunek, to gdzieś najniżej w tej hierarchii powinien być. Kurcze no. Prymityw. Uogólniam oczywiście. Ale temat tak poważny, że aż sam się prosi o przelanie na papier.
Firma w której pracuję, to duża korporacja. Oddziały ma w całej Polsce. A nasz oddział liczy jakieś kilkaset osób. Główne wejście. Duża recepcja z wysokim blatem. Ktoś w szklanym wazoniku na tym blacie położył pisanki. Takie na drewnianym patyku, te jajka ze styropianu, ozdobione świątecznie. Jedne w zajączki. W kurczaczki. Jest jedno z żonkilem. Jakieś też z koszyczkiem chyba. Różne. Kilkanaście ich jest. Zrobione metodą decoupage. Każdy kto przechodzi się zachwyca. A, że osób sporo się przewija, to i tych zachwytów dużo. Że urocze. Ochy i achy. I w ogóle bjuti.
Te zachwyty nagle gdzieś znikają, gdy ludzie słyszą, że proszę, można te pisanki kupić. Siedem złotych za sztukę. Robi je niepełnosprawna dziewczyna, dla której te jajka to forma terapii. Zdjęcie jej jest też na tym blacie. Z opisem choroby. Bo można oddać 1% podatku na jej leczenie. Gdzie te ochy? O achach już nie wspomnę. Ludzie nagle: no, ładne, ładne. I idą dalej, wzrok od pisanek na patyku odwracając.
Dziwne to wszystko. Tracę chyba wiarę w ludzi. Choć może się za bardzo nakręciłam. Ja wiem, że ludzi potrzebujących wsparcia jest mnóstwo. I nie sposób pomóc każdemu. Wiadomo. Ale straszne jest to, jak trudno nam- ludziom jest wykrzesać choć odrobinę tej bezinteresowności, tej zwykłej ludzkości.
A propos. Przyszła mi na myśl historia. Bo kiedyś to było inaczej. Pamiętam jak u nas na ulicy dzieciaki się razem wychowywały. Ja sama zresztą hasałam od rana do wieczora. Umorusana po pas. Mama nie mogła nas z siostrą do domu zwołać. Bo zabawa taka przednia. Pamiętam jak mama bliźniaczek obiadem dzieliła. Latem, w ogrodzie, przy otwartej furtce. Wielki talerz. Mięso. Pyry. I fasolka. Bo to sezon na fasolkę akurat był. I z tego talerza swoje dziewczyny karmiła. Ale i moja siostra po ,am” podbiegała. I syn sąsiadów. Wszystkie dzieciaki na ulicy z tego talerza się najadły. I nikt na nikogo spod byka nie spoglądał. Nikt nikomu niczego nie zazdrościł. I nie żałował. Dzielił się tym czym mógł. To takie szczere. I naturalne. A dziś… Dziś człowiek człowiekowi wilkiem.
Ehhh jakie to prawdziwe………obecnie tak niewiele jest ” człowieka w człowieku” Straszne to. Smutne, że dzieciaczki w większości nie mogą teraz zaznać tej swawoli, wolności ale też i bezpieczeństwa, które my przeżywaliśmy.
PolubieniePolubienie
Ja myślę, że ludzi, którzy się dzielą i są mili jest bardzo dużo. U mnie w domu zawsze wszystkie moje koleżanki się pożywiały, w czasie studiów tez obdzielałam wszystkich jedzeniem, teraz dokarmiam kolegów i koleżanki moich dzieci. Podwożę też samochodem jak mogę. I jak mogę to pomagam. Ale… w końcu pytasz się ile można. Tym bardziej, że nawet pies z kulawą nogą nie powie dziękuję. No bo przecież z własnej inicjatywy to robię, a nikt mnie nie prosi! Więc człowiek w końcu czuje się jak frajer jakiś, bo robi coś dla innych. Odnoszę wrażenie, że obecnie bycie dobrym i pomaganie jest modne , ale tak na pokaz, żeby każdy widział jaka jestem super bo pomagam. Zalew zewsząd ludzi, którzy chcą, żeby im pomóc jest ogromny i w końcu dopada znieczulica i zobojętnienie. I dodatkowo zły PR ludziom w potrzebie robią wszystkie te osoby, które żebrzą (nie proszą) o pieniądze, a jak zaproponujesz im jedzenie, to nawet zbluzgać potrafią. O roli mediów, które żerują na nieszczęściu i wywołują w nas negatywne emocje i kreują wizerunek osoby nastawionej na swoje potrzeby nie innych, w ogóle szkoda gadać. Niestety taki świat mamy dookoła i możemy mieć nadzieję, że przekażemy naszym dzieciom więcej pozytywnych wartości.
PolubieniePolubienie