Jak to jest z tymi wyjazdami na statek

FullSizeRender (1)Wyjazdy na statek zawsze są ciężkie. Baaa. Bardzo ciężkie. I nie sposób się do nich przyzwyczaić. Nawet jak na długo przed wiem kiedy ma wyjeżdżać, to i tak nie jestem na to psychicznie gotowa. Wydaje mi się, że staż też nie ma znaczenia. A nawet śmiem twierdzić, że im dłużej się jest ze sobą, tym trudniej się rozstać. Nie mówiąc już o tym, że jak są dzieci to katastrofa. Jedna połówka serca pęka mi bo muszę rozstać się z ukochanym, a druga pęka gdy widzę jak mu ciężko rozstać się z Jaskiem i ta świadomość ze Młody będzie pytał i tęsknił za tatą.

 

Jeśli o same wyjazdy idzie, to w firmie mojego M. z reguły wiadomo dość wcześnie kiedy ma wylatywać. Daleko im od rytuału, gdzie dzwonią, że za dwanaście godzin wylot. Bo i o takich przypadkach słyszałam. Z racji tego, że wiemy kiedy leci, jest czas by wszystko ogarnąć. A jest co ogarniać… Bo nie wypływa na cztery czy sześć tygodni, i nie wraca na ten sam statek. Mój M. wypływa na cztery długie miesiące, a to już nie takie ot by się zebrać na wyjazd. To trochę takie przedsięwzięcie, trzeba się dobrze zorganizować by zabrać wszystko i w dobrych ilościach. Nie mówię tu o samych ciuchach, ale o kosmetykach, chemii i wszystkich innych rzeczach, które nasi mężowie zabierają na statki.

Ostatnie dni przed wyjazdem są specyficzne, zupełnie inne od całej reszty. Z mej głowy staram się wywalać tę myśl, ze wyjeżdża. Widok walizki mnie dobija. Po kątach popłakuje, gdy nikt nie widzi. Nie wybiegam w przyszłość, nie zastanawiam się jak będzie. Lecz sama świadomość wyjazdu jest jak kamień w żołądku bądź przysłowiowa guła w gardle.

Te ostatnie dni przed wyjazdem chcemy spędzać tylko ze sobą. To taki nasz czas. Czas nie tylko na przygotowania, ale czas dla nas. W tym czasie stronimy od gości- chyba, że się sami wproszą. Choć większość wie, że przed wyjazdem nie ma nas dla nikogo. Potrzebujemy tego czasu. Potrzebujemy tych tylko naszych kilku chwil przed rozstaniem.

Specjalnego rytuału przed wyjazdem nie mamy, bo scenariusz pisze życie. Aczkolwiek zawsze odwożę go na lotnisko, niezależnie od pory. Droga do stolicy jest ciężka. Dużo milczymy oboje, przeżywamy w sobie to co ma nastąpić. Tam już na miejscu też nie jest łatwo. Gdy przejdzie kontrole, wiem ze nie ma już odwrotu. Długo jeszcze stoję, i patrzę aż nie zniknie w strefie bezcłowej . Tak nie lubię tego miejsca. W ogóle nie lubię lotnisk. Już nawet z wakacjami mi się nie kojarzą. Tylko z tymi rozstaniami.

W drodze powrotnej do domu, gadam do siebie, jak głupia. Powtarzam sobie, że dam radę. I że silna ze mnie baba. Muszę to od siebie usłyszeć. By mi w głowę weszło. I siedziało aż do jego powrotu. Silna przecież być muszę, bo mam dla kogo. By on tam spokojny był. Że jego rodzinie nie dzieje się krzywda.

9 thoughts on “Jak to jest z tymi wyjazdami na statek

  1. Mam podobnie i nawet z tymi czterema miesiącami, bo mój M. też na tyle wyjeżdża. Już przeszło 10 lat udaję, że jestem twarda. Bywa źle, nawet bardzo źle, ale wytrzymuję, bo wiem, że to jego zawód i lubi robić to, co robi…

    Polubienie

  2. Podziwiam Cię,że odwozisz M. i jeszcze długo patrzysz,aż zniknie.Ja tak nie potrafię.Serce by mi na pół chyba pękło 😦 My doszliśmy do wniosku,ze najlepsze będzie dla nas rozstanie w domu.
    A przed wyjazdem Marcina już przez kilka dni jest ciężko.Chcemy się sobą nacieszyć na zapas,tak żeby starczyło na kolejnych kilka miesięcy,ale ##%%*# się nie da!!! Bo już pierwszego dnia tęsknię jak głupia.Z Kacprem jest w miarę ok.Chyba się przyzwyczaił,że tata często wyjeżdża,ale są momenty kiedy z iskierką w oku patrzy na jego rzeczy i pyta się czy tatuś już wraca 😦 Oni wybrali sobie taki zawód,my wybrałyśmy ich za mężów i musimy jakoś się wspierać.Nie jest łatwo,ale mamy dla kogo żyć i na kogo czekać 🙂

    Polubienie

  3. Tym razem jak wyjeżdżał mój M. to było czwarte nasze rozstanie ale najcięższe ponieważ nasz synek Michałek miał wtedy 3 miesiące. Serce mi pękało juz dzień wcześniej wyłam prawie cały dzień i całą noc nie umiałam tego powstrzymać żadnymi sposobami. Jak się uczył i studiował myślałam źe będzie prościej ale tak nie jest tydzień czasu po jego powrocie na statek nie umiem znaleźć sobie miejsca ale wiem ze jemu jest jeszcze ciężej bo on jest tam sam a ja jestem tu z rodziną i z synkiem. Za 3 dni na szczęście do nas wraca po 6,5 miesiącach jestem ciekawa jak to będzie jak Michałek zareaguje na niego bo juz prawie 10 miesięcy ma. Zawsze jak czytam tego bloga to robi mi się lepiej bo nie tylko ja mam taki los być żoną marynarza.

    Polubienie

  4. Rety! Mogę się podpisać pod tym rękoma i nogami. Jakbym czytała o sobie. Nasz synek ma obecnie 5 miesięcy. Gdy M wyjechał miał 5 tygodni. Z racji tego, że taki malutki nie odwoziłam go tym razem i pożegnanie odbyło się w domu. Gdy go zobaczyłam przytulającego naszą kruszynkę ledwo byłam w stanie nie rozsypać się. Na razie Mały zna tylko mnie. Za dwa tygodnie gdy M wróci będziemy musieli się nauczyć żyć ze sobą od nowa całą trójką. Ale dałam radę! Wbrew temu co wszyscy „prorokowali” gdy szykował się do wyjazdu, że nie poradzę sobie, że się załamię. Dałam radę pomimo przeszkód, pomimo samotności, pomimo, często gęsto, braku pomocy ze strony kogokolwiek. Marynarki górą! 🙂

    Polubienie

  5. Czytam i beczę … Twarde z was kobiety! Chylić przed wami czoło! Nie wiem co przeżywacie jak wasi mężowie wyjeżdżają , ale na pewno jest to trudne i dzieci maja kilka tygodni jak tata wyjeżdża a jak przyjeżdża ma juz kilka miesięcy. Jest to trudne. Podziwiam was żony marynarzy😘

    Polubienie

Dodaj komentarz