Biegał, śmiał się, tańczył, kombinował. Gdy tylko o rowerku wspomniałam, to już był gotowy by do parku jechać. Więc się naprędce ubrałam, w plecak wodę i owoce na przekąskę, i poszliśmy. Z konikami się przywitał, kurki policzył, osiołkom w ryczeniu wtórował. Przy kozach już zaniemógł. Na rączki chciał. Małpkę i didi wolał. Jak nie on, nie ten sam. Mój Jasiek.
Na ręku go niosłam, w drugiej dłoni rowerek. Cały rozpalony był. Temperatura nagle powyżej 38 kredek skoczyła. A w nocy czterdzieści przerażona ujrzałam. Ta noc była straszna. Okłady co chwilę, na zmianę z chłodzeniem w wanience. Z M. na telefonie byłam. Wiedział wszystko na bieżąco. Czy po pogotowie dzwonić, czy czekać jeszcze. Wachtę skończył w porcie, wykończony bo coastal ciężki, porty często więc i wachty długie. Spać biedny nie mógł. Tak się denerwował. Pisał mi, że najbardziej go wkurza, że nie może pomoc, bo jest tak daleko. Ale przecież pomagał. Cały czas czułam jego troskę i wsparcie. Mówił co robić, tak jak gdyby z nami tutaj był.
Myślałam, ze trzydniówka. Bo innych objawów nie było. Lecz zapobiegawczo do lekarza pojechałam. Okazało się, że angina. Paskudna. Ropna. I zlekceważyć nie można. Bo się to gorzej skończyć możne.
Gdy Jasiek choruje, ja choruje razem z nim. Na siebie to wszystko bym chciała wziąć. By jemu ulżyć. Niestety się nie da. Choć z tych nerwów to mnie i żołądek i głowa bolały. Apetyt zaraz straciłam. No ale w garść się trzeba wziąć. I wszystko w mig ogarnąć. M. na statku, więc opiekę muszę wziąć, do pracy w międzyczasie pojechać, poustawiać wszystko, bo przecież „urlopu” nie planowałam. Takiego zresztą zaplanować się nie da. Bo choroba u dziecka przychodzi znienacka.
Chorób się nie uniknie, wiadomo. Ale zawsze gdy Jasiek choruje a mój M. na statku, to siłę za dwóch muszę mieć. Choć często mam też chwile słabości. I dobrze, że jest on. Bo mnie psychicznie zaraz na duchu podniesie. Energii to tego ogarnięcia doda. I wirtualnego kopa zasadzi jak potrzeba.
Ktoś kiedyś powiedział, że kobieta to najdelikatniejszy twardziel świata.
Nie mając dziecka, nie podejrzewałabym, że mogę wykrzesać z siebie tyle energii i siły. I nawet jeśli mi się wydaję, że już sił mi brak, to uruchamiają się te pokłady gdzieś tam głęboko schowane i ten motorek to wszystko do przodu pcha. Ale myślę sobie, że gdyby nie moja rodzina, Jasiek i mój M. to bym taką twarda babą nie była. Nasza sytuacja życiowa ukształtowała i mnie. Bo przecież o ile łatwiej jest, gdy oboje rodziców są przy dziecku kiedy to choruje. O ile łatwiej te obowiązki i troski na dwóch podzielić. Ale myślę też sobie. Wiem to. Że jemu też tam jest bardzo ciężko. I nie mówię tutaj teraz o pracy, ale o tym, że jest tak daleko, sam.
„Mężczyznę może ukształtować przede wszystkim kobieta silna. Bez jej czułości, wsparcia, ale i twardej ręki nie wyruszy on na podbój świata. Ale żeby zawojować, musi otrzymać od niej potężną dawkę miłości a czasem też kopniaka na szczęście ”
Zgadzacie się? 🙂
Ja własnie dzisiaj w nocy miałam to samo.. rozpalony 40 stopni gorączki… nikt nie był mi w stanie pomóc.. Szpital jak zawsze wielki bulwers, że ktoś raczył w nocy przyjechać i zawracać głowę.
Usłyszałam od lekarki szpitala ” niech pani jedzie do domu i nie panikuje tak”. No tak po co ja panikuję, przecież to „tylko ” 40 stopni gorączki. A M. na morzu 😦 i w dodatku ja 38.5 goraczki…
PolubieniePolubienie
O matko 😦 i jak tu nie zwariować. U nas już lepiej. Zdrówka Wam życzymy
PolubieniePolubienie
Zdrowka dla Jasia!!!!! biedny on! biednas Ty! mam nadzieje, ze już sytuacja opanowana! buziaki dla Was!
PolubieniePolubienie
Dzięki Asiu, juz lepiej na szczęście 🙂
PolubieniePolubienie
Dużo zdrówka dla Malucha i siły dla Mamy ☺
PolubieniePolubienie
Dzięki Madziku 🙂
PolubieniePolubienie