Ta wiadomość zawsze zwala mnie z nóg. Choć teoretycznie powinnam już do tego przywyknąć. I to nic, że przecież cały czas gdzieś to w głowie mam. I wiem, że skoro jest w domu, to przyjdzie za jakiś czas moment wyjazdu na statek…
Mój Marynarz pływa w jednej firmie. Związał się z nią od momentu odbywania praktyk studenckich, i tak do tej pory u ich pracuje. Jesteśmy zadowoleni. Nawet bardzo. Nie raz już wspominałam, że to kontenery, i że nowe statki (na poprzednim kontrakcie odbierał nowy statek ze stoczni). Niemiecki pracodawca, więc i niemiecki Ordnung. Wypłata na czas, ubezpieczenie, dodatkowe świadczenia, loty bezpiecznymi liniami, internet. Wszystko fajnie. Lubię ten ład i porządek. Statki pływają na linii, więc trzymają się sztywno określonego planu. Przed wyjazdem dokładnie wiem kiedy wróci, kiedy w jakim porcie będzie.
Zadzwonili dziś. Ni z gruchy, ni z pietruchy. Jak mu czas w domu płynie, pytali. I kiedy na kolejny statek pójść planuje. A że mój M. co kontrakt to na inny statek idzie, i w innym rejonie świata pływa, to też różnie z tymi terminami. Przyjęło się u nas, że cztery miesiące jest na statku, a trzy miesiące w domu. I choć strasznie się wleką te cztery miesiące, to ten układ nie należy do najgorszych. Dobrze jest mieć go w domu na dłużej niż miesiąc czy dwa.
Zadzwonił mi dziś, że statek jest. Są trzy terminy, i że wskazał już jeden, który najbardziej by naszym planom odpowiadał. I przecież wiedziałam, że popłynie. Wiedziałam też kiedy mniej więcej to będzie. A jednak to uczucie, które wbiło mnie w fotel. To kłucie w klatce i szybsze tętno. Człowiek gdzieś w środku zawsze na swój sposób przeżywa. I powtarzam sobie, nawet czasem na głos: ogarnij się mała, przecież silna baba jesteś, będzie dobrze, dacie przecież radę.
Zawsze gdzieś jednak pozostaje ta świadomość i strach przed tym dniem. Bo świadoma jestem. Wiem co nas czeka. I nie chodzi mi tu o rozłąkę. Tę przeżyjemy. Choć nie jest lekko. Boję się tego dnia. Nawet tych kilku dni przed. Nie lubię ich strasznie. Boję się tych pożegnań. Łez. Tej wszechobecnej ciszy. I tej guli w gardle. Powrotu do pustego domu. Boję się pytań Jaśka. Jego tęsknoty, którą chciałabym wziąć na siebie. Boję się…
Ehhh 😦 objawy mamy te same, tak strasznie ich nie lubię, tego w zasadzie kilkutygodniowego rozbicia…………A najgorsze jest to że minął miesiąc dopiero od jego powrotu, a już czuje ten tykający zegar na plecach
PolubieniePolubienie
Ja zawsze staram się chować gdzieś ten zegar głęboko, a i tak skubany zawsze się wychyla
PolubieniePolubienie
Trzymaj się Mała 🙂 jesteś silną babą 😚
PolubieniePolubienie
Dzięki Ania 🙂
PolubieniePolubienie
U mnie jest dokładnie to samo- wiem, że zbliża się czas wyjazdu, ale kiedy zadzwoni telefon z ostateczną datą i godziną wylotu to dla mnie jest jak dzień sądu ostatecznego. Przeżywam to za każdym razem, a po tylu latach powinnam się już przyzwyczaić. My teraz z trochę lepszej strony bo M wraca za 2 tyg, a dziecko odlicza dni do powrotu taty…
Pozdrawiam,
PolubieniePolubienie
Ja też strasznie boję się tego dnia 😦 Staram się nie myśleć o tym,a jak przychodzą mi te myśli do głowy to staram się jak najszybciej o tym zapomnieć.Czas kiedy M. jest w domu leci za szybko 😦
PolubieniePolubienie
Jak 15 lat jetem z moim M to jeszcze nigdy nie było dobrego dnia na wyjazd. I tak już chyba zostanie. A jak wraca z wiadomością, że ma już bilet, mimo, że wiadomo, że termin wyjazdu się zbliża to jest to jak kubeł lodowatej wody na głowę!
PolubieniePolubienie
Piękny staż 🙂
PolubieniePolubienie