Skończyłam studia magisterskie. Wcale nie łatwe. Ale wymarzone. Przez pięć lat zgłębiałam lingwistyczne tajniki. I miałam całkiem ambitne plany. Ale życie potoczyło się trochę inaczej. I ani trochę nie żałuję, że taki właśnie scenariusz dla mnie napisało. Teraz chyba te plany jeszcze ambitniejsze mam, tylko zupełnie z innej beczki. Wszak kobieta zmienną jest.
I nie na próżno mówi się, że człowiek uczy się przez całe życie. W przypadku marynarzy to powiedzenie nabiera jeszcze głębszego sensu. Bo człowiek skończy studia, wyszkoli się, doktorat napisze. I już. A marynarz non stop musi robić kursy, odnawiać certyfikaty, szkolić się z coraz to nowszych technologii na nowych statkach. Dziedzina jest szeroka. Od kursu medycznego i przeciwpożarowego zaczynając, na specjalistycznych kursach kończąc.
I tak sobie myślę, że przecież skoro już raz jakiś certyfikat zrobią, to po co po kilku latach odnawiać. Zdzierania kasy…Ale z drugiej strony jakiś sens to mieć musi. Nie wszystko się przecież na co dzień używa, na każdym kontrakcie robi. A wiedza i umiejętności są potrzebne, bo oni są tam zdani tylko na siebie. Często jest tak, że to od ich doświadczenia, wiedzy, umiejętności, praktyki i zimnej krwi zależy los drugiej osoby.
To zależy od typu i wielkości statku, ale u mojego M. jest tak, że drugi oficer jest na statku lekarzem. To on odpowiada za lekarstwa, za opatrunki i za pierwszą pomoc, gdy wydarzy się coś złego. Musi umieć dać zastrzyk, zszyć ranę, zatamować krwotok czy założyć opatrunek. Tego właśnie uczą na kursie medycznym. Dobrze, że w praktyce, bo teorię łatwo jest przyswoić, gorzej z wykonaniem. Dlatego na przykład panowie marynarze na kursie medycznym zszywają banany, robią prawdziwe zastrzyki, zakładają opatrunki.
Trzeci oficer odpowiada za ochronę przeciwpożarową na statku. Instrukcji obsługi sprzętów na statku są setki, lecz teoria to jedno, a praktyka to drugie. Dlatego nie dziwi fakt, że marynarz musi zostać przeszkolony i posiadać wiedzę w zakresie używania pomp przeciwpożarowych, gaśnic, węży i hydrantów.
Bardziej specjalistyczne kursy są również niezbędne do prawidłowego opanowania umiejętności potrzebnych na danym typie statku. To co z pozoru wydaje się błahe i proste, w praktyce wygląda zupełnie inaczej. Dziesiątki godzin spędzone przed symulatorami procentują w codziennym życiu na statku.
Usłyszałam ostatnio, że skoro człowiek i tak uczy się na błędach, to po co uczyć się jak tych błędów unikać? A właśnie po to, by bezpiecznie zawinąć do portu. Przecież jest do kogo wracać…