Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Choć czasem to pewnie i zdjęcie nie wyjdzie, bo po co robić dobrą minę do złej gry. Kiedyś pisałam tu o tym, że dla mnie rodzina to niekoniecznie spokrewnione osoby. Moja rodzina to najbliższe mi osoby, osoby które są ze mną na dobre i na złe. Rodzina to moje przyjaciółki i najbliżsi znajomi. Z rodziną mogę konie kraść. I choć nie jest zawsze tak kolorowo, to gdy przychodzą te czarno-białe momenty, właśnie ta ,,rodzina” staje za sobą murem, choćby się waliło i paliło. I nikt z tej rodziny nie robi niczego, bo tak wypada, nikt z tej rodziny nie robi niczego, by się popisać, by coś komuś udowodnić, by porównywać czy wydawać opinie. Ta rodzina się wspiera, ta rodzina cieszy się ze swojej obecności i wspólnie spędzonego czasu, ta rodzina jest razem, bo w tej rodzinie siła!
Nie raz, nie dwa już wspominałam, że mam cudownych rodziców, którzy przekazali mi wspaniałe wartości. Są dla mnie ogromnym wsparciem, szczególnie gdy mój M. jest na statku. Są wspaniałymi dziadkami dla mojego syna. Mam wspaniałą siostrę i przyszłego szwagra, którzy zawsze są obok nas. Mam najcudowniejszego męża pod słońcem, który swoją ciężką pracą zapewnia nam dobrobyt i dba o to, by niczego nam nie brakowało, otaczając nas miłością i troską. Mam cudowne babcie, teściów, ciocie, wujków, kuzynów i kuzynki. Ale mam także całą masę innych osób, bez których nie wyobrażam sobie siebie, z którymi nie łączą mnie więzy krwi, a które są dla mnie tak samo ważne jak moi krewni. Jest moja Aśka, ,,ciocia” Ewa, Marta i jej morska rodzinka, Dorota, Natalia, Ola, Kasia, Aneta, Emila i wielu innych, których nie sposób tutaj wyliczyć.
Do marynarskich rodzin przylgnęła dziwna łatka. Łatka nowobogackiej rodziny, gdzie kobieta leży i pachnie, mąż na drugim końcu świata, zwiedza egzotyczne kraje w każdym porcie zaliczając inną panienkę. A rozwydrzone, rozpieszczone dzieci nie wytykają nosa spod najnowszego modelu laptopa czy tabletu otoczone modnymi gadżetami, nie znając piaskownicy ani placu zabaw. Najwięcej szumu i najgłośniej krzyczą ci wszechwiedzący, którzy z pływaniem mają do czynienia tyle, ile ja z młotem pneumatycznym. Choć zdarza się też tak, że osądza i ocenia rodzina, która teoretycznie powinna wiedzieć o funkcjonowaniu morskiej rodziny coś więcej… Z zawiści? Z zazdrości? A może dla zasady? Nie wiem.
Mówi się też, że woda sodowa uderzyła komuś do głowy, najczęściej z powodu większego przypływu gotówki, choć nie zawsze. A mi się wydaje, że co niektórzy ludzie pozjadali wszystkie rozumy, mając o sobie mniemanie tak wysokie, że ta wystająca słoma z butów kilometrami za nimi się ciągnie. I niekoniecznie chodzi o pieniądze. Bo przecież to nie one świadczą o tym, czy ktoś jest bogatszy czy nie. To rozum i serce mówią o człowieku.
Usłyszałam ostatnio, że miło popatrzeć, że tak dobrze się rządzę. Powiedziała to osoba z dalszej rodziny, z którą widujemy się bardzooo rzadko, która nas nie zna i która wyciągnęła wnioski po krótkiej obserwacji i rozmowie. Co miała na myśli mówiąc o dobrym rządzeniu się? Ja pracuję, choć wcale nie musiałabym tego robić. Moje dziecko nie ma opiekunki, tylko chodzi do miejskiego żłobka, nie mam pani która gotuje, sprząta i robi zakupy. Jeżeli ktoś ocenia mnie tylko po tym, że noszę torebkę z najnowszej kolekcji MK, czy na moim telefonie czy komputerze widnieje nadgryzione jabłko… Jeżeli ktoś ocenia moje dziecko i nas jako rodziców po tym, że moje dziecko nosi takie czy inne ubrania i bawi się takimi czy innymi zabawkami… Jeżeli ktoś na pokaz, ostentacyjnie próbuje pokazać jakim to jest lepszym rodzicem… Taki ktoś jest dla mnie nikim. Takiego kogoś omijam z daleka. Takiego kogoś nawet mi nie żal. Nie zniżam się do poziomu takiego kogoś. Szkoda tylko tych dzieci, które ten ktoś trzyma pod kloszem. Które boją się podać ręki rówieśnikowi, chowając się za rąbek matczynej spódnicy, boją się swoich dziadków, wujków, cioć i kuzynów.
Dla każdego rodzica jego dziecko jest najwspanialsze, najkochańsze, najmądrzejsze, najpiękniejsze i w ogóle całe naj naj.
Moje dziecko wcale nie jest gorsze, dlatego, że ma tatę marynarza. Ja wcale nie jestem gorszą mamą ani żoną, bo mam męża marynarza. Morska rodzina wcale nie jest gorsza od normalnej, polskiej rodziny. Mogłabym jeszcze napisać sporo, ale na tym skończę…
Ludzie, trochę więcej pokory. Trochę więcej samokrytyki. Świat już dawno stanął na głowie, ale my-ludzie w dalszym ciągu mamy swój rozum i zdrowy rozsądek, wystarczy tylko po niej sięgnąć…
Dokładnie,świat stanął na głowie. Przykład z poniedziałkowej wizyty w przychodni. Kolejka do pediatry,w poczekalni rodzice i dzieciaki. Wśród nich dziewczyna z zespołem Downa. I nagle co widzę? Nie uwierzysz!! Matki wołają swoje dzieci do siebie i każą im usiąść na krześle.przy klockach z ta dziewczynką została tylko Klara… Chyba nigdy mnie jako matce nie zrobiło się tak przykro,mnie matce zdrowego dziecka- nie umiem to dzis wyobrazić sobie tego co poczuł ojciec tej dziewczynki. Świat stanął na głowie….
PolubieniePolubienie
Bo przecież to nie one świadczą o tym, czy ktoś jest bogatszy czy nie. To rozum i serce mówią o człowieku . Święte słowa napisałaś babo sorki za babo ale uwielbiam czytać te Twoje pisanie . Jest proste ciepłe i bardzo życiowe proszę nie zmieniaj się jesteś wspaniałą mamą żoną i twardą kobietą . Pozdrawiam morską twardą kobietę
PolubieniePolubienie
Opinia o marynarzowych panuje jeszcze z czasów PRL, gdy zwykły marynarz zarabiający 600 USD był bogaczem. No i miał dostęp do towarów z Pewexu i Baltony. Mój tata był marynarzem i o naszej rodzinie w większości rodziny chodziła opinia, że my to po prostu wszystko mamy, śpimy na kasie i musimy pomagać. Fakt moi rodzice na ile mogli, to się dzielili. Ale były też lata kruche, gdy nie było co do garnka włożyć. A czasy były trudne, bo mama musiała się jeszcze nakombinować, żeby zdobyć kartki na produkty, staliśmy w kolejkach całą rodziną, bo były przydziały. Ale były tez u nas w mieście takie”typowe marynarzowe”. Co pachniały, gdy mąż na statek, to one po dancingach latały i coraz to nowych kochanków miały. Miasto małe, to każdy wiedział co, kto i z kim. A z kasą to jest tak, że może i mąż zarabia sporo, ale większość ładujemy w dzieci. Dzięki temu mogą spełniać swoje pasje, robić to, co chcą, a nie to co muszą. Nie ograniczają się do piłki nożnej, ale mogą grać w tenisa, jeździć na hulajnodze, uczyć się języków obcych, chodzić do kina, muzeów, aquaparku, na trampoliny itp. dla mnie i męża zostaje już mniej. Ale radość z tego, że dzieci są szczęśliwe – bezcenna. I nie dajemy im wszystkiego, bo chcemy nauczyć, że na niektóre rzeczy trzeba samemu zapracować, oszczędzić. Nawet jak mamy kasę, udajemy, że nie ma, żeby poczuły, że też mogą być biedniejsi. Żeby nauczyły się tolerancji i faktu, że jak ktoś ma mniej, jest inny, to wcale nie jest gorszy.
PolubieniePolubienie