Kocham cię jak Irlandię

Dziś zupełnie z innej beczki. Mimo, że 17 marca obchodzony jest Światowy Dzień Morza, to ta data zawsze będzie mi się kojarzyła z Dniem Świętego Patryka. Na kilka dni przed nastaniem kalendarzowej wiosny, ludzie na całym świecie świętują to niezwykle miłe, zielone święto. Dla mnie, lingwistki z wykształcenia, szczególnie bliskie są obrzędy i tradycje w krajach anglo i niemieckojęzycznych. Dziś opowiem Wam trochę o swojej irlandzkiej przygodzie…

Przed maturą wymyśliłam sobie, że skoro będą to moje najdłuższe wakacje w życiu (maj-październik), to należałoby spożytkować ten czas łącząc przyjemne z pożytecznym. Cel na swoją przyszłość miałam bardzo sprecyzowany, od początku chciałam studiować lingwistykę stosowaną, język angielski i niemiecki towarzyszyły mi od dziecka. Postanowiłam więc wybrać się do jednego z krajów w którym mówi się w tych językach. Zapisałam się do międzynarodowego programu dla au-pair (czyt. opiekunek dla dzieci) i pod koniec maja znalazłam się w Irlandii w rodzinie, w której tata-Patrick był rodowitym Irlandczykiem a mama-Cornelia Niemką. Mieli 2,5-letnią córeczkę a synek był w drodze. Przede wszystkim chodziło o to, by pomóc mamie w codziennych czynnościach przy córce w ostatnich miesiącach ciąży.

Droga nie była krótka. Kiedy wylądowałam na lotnisku w Dublinie, czekała mnie dwugodzinna podróż autokarem do małego miasteczka w głąb zielonej wyspy skąd odebrała mnie Cornelia z małą Katie. Do celu  jechałyśmy jeszcze jakieś 30 minut, a mój nowy dom usytuowany był w szczerym polu, oddalony od najbliższego miasteczka o 10 km, gdzieś w połowie drogi pomiędzy Dublinem a Galway. W okolicy był jedynie mały, typowy irlandzki pub, do którego było 5 km idąc polną drogą na pieszo. Dom i jego otoczenie to gospodarstwo, gdzie hodowano głównie owce oraz konie, które z kolei uczestniczyły w wielu konkursach i pokazach.

Jakim zaskoczeniem było dla mnie, jak niespełna dwuipółletnia dziewczynka, ucząca się dopiero mówić wplata pojedyncze wyrazy w trzech językach. Mama rozmawiała z nią po niemiecku, tata w gaelic, a ja po angielsku. Nie ukrywam, że jak na rodowitego Irlandczyka przystało, Patrick nie ułatwiał mi zrozumienia siebie. Jego angielski był irlandzką odmianą, która brzmiała bardzo dziwnie. Kolejnym zaskoczeniem dla mnie, świeżo upieczonego kierowcy, był fakt, że wyruszając z małą Katie do parku, na jej cotygodniowe spotkania z rówieśnikami, musiałam przestawić się na jazdę lewą stroną…

Irlandia to typowa zielona wyspa. Krajobrazy są tam niebywałe. Zielone pastwiska, torfowiska, skały a wśród nich wtopione małe wioski. Wśród traw i przydrożnych zarośli nietrudno jest znaleźć stare celtyckie krzyże, czy kamienne nagrobki. Zupełnie inny jest Dublin. Kolorowy, tętniący życiem, ze swoim jedynym, niepowtarzalnym klimatem. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Irlandia to dwie skrajności, które w niebywały sposób się ze sobą łączą.

Z każdej podróży przywozi się nowe doświadczenia. Ja Irlandię pokochałam od samego początku, zauroczyła mnie swoimi krajobrazami i niezwykle sympatycznymi ludźmi. Irlandczycy są bardzo otwarci i pomocni. Możemy się od nich uczyć niezwykle lekkiego podejścia do życia. W Irlandii czas płynie własnym tempem a wszystko ma swój odpowiedni moment. A już życie na prowincji rządzi się własnymi prawami. Tam dzień wyznaczają słońce i zwierzęta, codzienne obowiązki i przyjemności są stricte związane z życiem na wsi a radość i szczęście czerpie się z przyziemnych spraw.

 

Moja Irlandzka ,,rodzina” pokazała mi świetne podejście do życia. ,,Slow life” to tam niekoniecznie modny slogan, który aktualnie bardzo reklamują przy okazji skandynawskiego hygge. Slow life to  w Irlandii codzienność. Tam pogoda nigdy nie jest zła, a nastawienie zawsze jest dobre. Mała Katie spędzała całe dnie na dworze, nie zważając na to czy pada deszcz, czy wieje zimny wiatr. Ja w ciepłym golfie i grubej kurtce trzęsłam się z zimna siedząc w piaskownicy podczas gdy ona w kaloszach na gołe stópki i w krótkim rękawie w najlepsze robiła najsmaczniejsze babki z piasku. To ona piszczała z radości, gdy tata zabierał ją na traktor jadąc w pole, to ona miała największą frajdę biegając wśród traw, próbując dogonić psa zaganiającego owce. Dwuipółletnia dziewczynka nie bała się maszerować w stajni wśród koni, wyciągając w ich kierunku malutkie rączki z marchewkami. To Cornelia pokazała mi, że ciąża to nie choroba, a sama będąc w ciąży z Jasiem pamiętałam o tym, czego nauczyła mnie moja irlandzka ,,mama”.

Zbliżają się wakacje, zapewne wielu z Was rozgląda się i planuje urlop. Irlandię polecam Wam z czystym sumieniem. Najlepiej i najłatwiej jest zorganizować taki wyjazd samemu. Na pewno jest to niskobudżetowy wyjazd z wieloma możliwościami. Dotrzeć tam możecie irlandzkimi liniami Aer Lingus lub innymi tanimi liniami. Polecam Wam Dublin, ale oczywiście nie może zabraknąć zielonej Irlandii z malowniczymi miasteczkami, z portowym Galway, klifami i celtyckimi cmentarzyskami. Tak więc w drogę…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s