Przyjaciele, znajomi, wspólne wyjścia, imprezy… Życie towarzyskie ma znaczenie. Większe bądź mniejsze, ale ma. Nikt chyba nie lubi być sam, zaszufladkowany tylko w swoim towarzystwie. Choć nie na darmo dobrze każdemu znane przysłowie mówi, że ,,prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.” Samo słowo przyjaciel można zinterpretować na wiele sposobów. Bo przecież najbliższym przyjacielem może być mąż/żona, mama/tata, siostra/brat, kuzynka/kuzyn, ale zazwyczaj są to osoby niespokrewnione, które są nam bliskie jak rodzina, które są z nami na dobre i na złe. Życie towarzyskie toczy się w różnym gronie. I chyba ile osób, tyle różnych doświadczeń i historii.
Po studiach wróciłam do swojego rodzinnego miasta. Głównym wyznacznikiem w sprawie powrotu był fakt, że chciałam być bliżej rodziców, przede wszystkim kiedy mój marynarz jest na statku. M. przeprowadził się do mnie, a do jego rodzinnego domu mamy ponad 200 km. Jego koledzy i znajomi to głównie marynarze, którzy po skończeniu szkoły rozjechali się po Polsce i pływają u różnych armatorów. Od czasu do czasu się spotykają, a jedną z głównych okazji do spotkań póki co, co jakiś czas jest wesele któregoś z nich. Czasem też nowe znajomości M. nawiązuje podczas kontraktów. Kontakt z co niektórymi poznanymi oficerami utrzymuje po dziś dzień.
W moim przypadku sporo znajomych ze szkolnych lat powyjeżdżało na studia i po ich ukończeniu już tam zostało. Od święta odwiedzają swoje rodzinne miasto. Są też i tacy, którzy tak jak ja wrócili i osiedli tutaj na stałe. I z tymi najłatwiej jest mi utrzymać kontakt. Choć trudno jest mówić o spotykaniu się regularnie, ponieważ ,,grafik” mam bardzo napięty. Dom, praca, przedszkole… Pracując na pełen etat, osiem godzin dziennie, ciężko jest wygospodarować w tygodniu czas, by móc chociażby wyrwać się gdzieś wieczorem. Codzienne, domowe obowiązki i czas spędzony z rodziną pochłaniają moje popołudnia. Wieczorami oprócz prania i prasowania pozostaje jeszcze ugotować obiad na kolejny dzień. Odkąd urodził się Jasiek, to nawet do kosmetyczki rzadko chodzę. Szkoda mi czasu, a hybrydowy manicure i pedicure w domowym zaciszu opanowałam do perfekcji.
I wcale nie narzekam. Cieszy mnie moja codzienność. Doceniam fakt, że mam dla kogo gotować i sprzątać. Część moich koleżanek nie ma jeszcze rodziny ani codziennych obowiązków. I podczas gdy ja od czasu do czasu marzę o filiżance herbaty wypitej w spokoju, to ktoś gdzieś za ścianą marzy o skarpetkach porozrzucanych po podłodze i koszu pełnym prania. Ja za tym koszem i zlewem pełnym naczyń też zatęsknię. Tęsknię za tym całym domowym rozgardiaszem za każdy razem, gdy mój M. jest na statku. Są to długie cztery miesiące, kiedy ta moja codzienność wygląda inaczej. Wciąż jest dom, praca, przedszkole. Ale jakby tego rozgardiaszu jest mniej. Ktoś by powiedział: ,,ciesz się kobieto, przynajmniej masz spokój”, podczas, gdy ja ten spokój odczuwam, gdy mogę się zwyczajnie narobić. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, cieszy mnie fakt, że mogę ugotować dla swojej trój osobowej rodziny, gdy mam pełen kosz prania i suszarkę pełną ciuchów. I choć na co dzień się o tym nie myśli, to jakże pusto i źle jest bez tego wszystkiego.
Wracając do życia towarzyskiego, moje dwie przyjaciółki mieszkają w różnych częściach Polski. Widujemy się rzadko, dzwonimy do siebie dość często, choć każda ma własne życie, własne obowiązki i własną codzienność. I choć byśmy nawet nie odzywały się tygodniami, to i tak wiem, że są, że mogę na nie liczyć, na nich polegać, wypłakać się do słuchawki i poprosić o radę czy pomoc. Tak to chyba już jest, że przyjaźnie i znajomości rodzą się z przypadku. Choć bardzo często jest tak, że ci znajomi właśnie mają z nami coś wspólnego- czy to dzieci w podobnym wieku, czy to podobne zainteresowania, ten sam wykonywany zawód, wspólną pracę. Garść moich znajomych ma dzieci mnij więcej w Jasia wieku. Są też i morskie rodziny, gdzie tata jest marynarzem, więc tematy mamy jak najbardziej wspólne. Łatwiej jest też nam się spotkać, nawet, gdy nie mieszkamy blisko siebie. A świadomość, że możesz zadzwonić do innej żony marynarza zaraz po wyjeździe męża i wyrzucić z siebie cały smutek i żal, a ona nie będzie cię żałowała, tylko najzwyczajniej w wiecie będzie wiedziała o co chodzi- taka świadomość sprawia, że osoby obce stają nam się bliskie.
W przyjaźni przecież nie chodzi o ilość, ale o jakość…
Fajny tekst! Prawda jest taka, że jak dzieci są małe to życie towarzyskie jakoś tak umiera i przycicha. Ale jak dzieci są już na tyle duże, że same się ogarną, jakoś się odradza, bo każdy spragniony jest po latach tych „dorosłych” wyjść, bez ogonów. Fajne w życiu też jest to, że poznajemy ciągle nowych ludzi i miejsce starych przyjaciół, z którymi kontakt jakoś się poluźnił lub urwał, pojawiają się nowe znajomości.
PolubieniePolubienie