Dziecko z Marynarzem- historia prawdziwa

Napisała do mnie żona marynarza z czteroletni stażem.. Potrzebowała się wygadać, wyrzucić z siebie co jej leży na duszy. I choć nie znamy się osobiście, my żony marynarzy mamy dużo ze sobą wspólnego. Łatwiej jest podjąć temat z kimś, kto siedzi w tym samym po uszy. Zgodziła się, by anonimowo opublikować wiadomość od niej…

,,Hej Asiu. Ja tak trochę z innej beczki. A propos rozmów i relacji, gdy M. jest w rejsie. Dość mam opinii jaka to sielanka, jakie to my bogate, zrobione i w ogóle z innego, lepszego sortu. Mało kto wie, że jesteśmy kobieto-mężczyzną. Hydraulikiem, elektrykiem, klaunem, gdy dziecko ma gorszy dzień itd. Nie wiem, czy to ja jestem jakaś inna, czy mój M. jest przewrażliwiony… Ja nie mam prawa mieć gorszego dnia, nie mam prawa być chora, niewyspana, zmęczona. Kiedy on ma zasięg i dzwoni, ja mam być pełna euforii i wygadana. Co najmniej jakby dzwonił prezydent. Kiedy oglądam zdjęcia czy posty znajomych marynarek, jakie to wiodą wspaniałe życie…aż chce mi się napisać zwyczajną prawdę. Dwa światy, kompletnie różne, nierozumiejące siebie. A może to tylko kwestia właściwego podejścia i cierpliwości… Czasami kłótnia o nic. Czasami o pieniądze. O dzieci, których nie mamy. O pogodę. Być może trafiłam na człowieka kamień. Być może inne marynarski mają wsparcie. Ja go nie mam i czuję, że z każdym rejsem jego wyjazd jest mi obojętny. On się nie stara. A ja sama starać się już nie mam sił. Wszystko w jego oczach jest moją winą…”

W dużym skrócie wygląda to tak, że oddalają się od siebie, on wymaga od niej euforii podczas każdej rozmowy telefonicznej, stania na rzęsach, gdy on akurat ma zasięg, uśmiechu od ucha do ucha na zawołanie. Wypomina jej wszystko co popadnie, od wydawania pieniędzy na pierdoły zaczynając, po fakt, że nie mają dzieci (ona boi się, że on nie będzie dla niej wsparciem jeśli zdecydują się na dziecko) kończąc. Czy fakt, że dla niej każdy jego kolejny wyjazd staje się obojętny, oznacza, że ich związek nie ma przyszłości?

Ta wiadomość dała mi bardzo dużo do myślenia…Sprawiła, że totalnie wyszłam poza swój krąg myśleniowy. Bo to jest tak, że często nie zdajemy sobie sprawy z rzeczy, które się dzieją, bo nas nie dotyczą. Mam to szczęście, że mój Marynarz jest wspaniałym, ciepłym i kochającym facetem. I biorę to za coś oczywistego. Tak było, jest i już. I nigdy się nie zastanawiałam, czy przez to, że jest marynarzem, chcę lub nie chcę założyć z nim rodzinę, mieć dzieci, dom i wspólne życie. Jego zawód w żaden sposób nie zweryfikował tego, że jesteśmy razem. Nie podeszłam do tego związku w sposób: dam radę, nadaję się do tego. Był ślub, dom, dziecko. Faktem jest, że pojawienie się na świecie Jasia nie było do końca przez nas zaplanowane, aczkolwiek chcieliśmy mieć dzieci. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że marynarz będzie mnie wspierał w wychowaniu naszego dziecka. Bo dziecko jest nasze a nie moje lub jego. Oboje jesteśmy rodzicami i bez względu na wykonywany zawód i pracę, tak samo angażujemy się w wychowanie Jasia. Chodzi o to zaangażowanie emocjonalne właśnie. Nie o to kto spędza z dzieckiem więcej czasu, kto usypia, karmi czy przewija.

Dziękuję losowi czy opatrzności za to, że obdarzyły nas dzieckiem właśnie wtedy, kiedy się tego w ogóle nie spodziewaliśmy. Gdybym miała się wtedy świadomie zdecydować, pewnie miałabym za mały dom, za stary samochód, za dobrą pracę i miliony innych powodów, by to odsunąć w czasie. Teraz wiem, że było to najlepsze co mogło nas spotkać.

Życie jest różne. Przewrotne. Raz jest lepiej, a raz gorzej. W związkach też. Lecz tam, gdzie jest prawdziwa miłość, tam związek przetrwa nawet najgorszą burzę. W internecie na każdym kroku widzimy sielankowe obrazki. W marynarskich rodzinach również. Ale tak na trzeźwo myśląc: wrzuciłabyś do internetu swoje przysłowiowe ,,zwłoki”? Siebie w rozciągniętym dresie, z tłustymi włosami i rozmazanym tuszem pod oczami? (a takie dni też przecież mamy). Każdy raczej wrzuca to, co sprawia mu radość, czym się cieszy, czym chce się podzielić z innymi. Stąd tyle tych sielankowych zdjęć w sieci.

Sielanka non stop nie istnieje, ale jak najwięcej tej sielanki staramy się stwarzać sami. Przynajmniej ja tak mam. Staram się doceniać najmniejszą nawet rzecz i wynosić ją na piedestał, by moja rodzina miała jak najwięcej tych radosnych chwil. Cieszę się jak dziecko, gdy jest piękny, słoneczny dzień i robię z tego dnia super dzień, bo już samo słońce sprawia, że chce się żyć. Włączam muzykę na fulla, zakładam okulary i wracam uchachana z pracy (pomimo faktu, że padam na pysk). Obieram całą torbę marchewek i jabłek i gnam z Jasiem do parku karmić daniele (mimo, że ten park wychodzi mi już nosem, bo dzień w dzień tam jesteśmy). Robię tę sielankę właśnie po to, by moje dziecko miało piękne wspomnienia, po to by nie powiedziało mi kiedyś, dlaczego zabraniałam mu biegać po kałużach czy wspinać się na drzewa. Chrzanię to. Nie zabraniam, mimo, że się wkurzam bo wysmarował sadzą nowiutkie buty, bo rozdarł świeżo kupione spodnie i podeptał wrzosy na skalniaku, które tak starannie pielęgnowałam, by cieszyły oko na jesień.

Jest mnóstwo momentów, z powodu których moglibyśmy się wkurzać całe dnie, które psują nam humor w jednej chwili. Tylko po co? Żeby zasypiać wściekłym? E tam. Lepiej mieć poczucie, że to był fajnie spędzony dzień. Wiecie co, zawsze gdy kładę się wieczorem do łóżka po sielankowo spędzonym dniu, to oglądam zdjęcia w telefonie. Bo robię ich mnóstwo. I patrzę na te uchwycone momenty, na te uśmiechnięte buzie i iskierki w oczach. Wtedy czuję się spełniona. I nie ważne, że budzik nastawiony na 5.50 i zostało mi raptem sześć godzin snu. Jutro znów poszukam tej sielanki. Przecież jest na wyciągnięcie dłoni.

A wracając do tej miłości. Do tego czy cieszą nas powroty, czy raczej są nam obojętne… Nie wszystko musi być super, żeby było super…nie wszystko musi być piękne, żeby było piękne…nie wszytko musi być wyjątkowe…wspaniałe…żeby takie było. To wszystko jest przecież w naszych głowach. I zależy od naszych decyzji i wyborów. I to my decydujemy jak jest. Taka miłość dajmy na to. No bywa, że się nam wydaje, że już jej nie ma. Ale to wcale nie znaczy, że już jej nie ma. Bo przecież można ogień na nowo od maluśkiej iskierki rozpalić. Znów zacząć dostrzegać te cudowne oczy, w których kiedyś tak pięknie odbijały się zachody słońca. I to wszystko do piosenki ,,Przeżyj to sam, nie zamieniaj serca w twardy głaz…” Chodzi o to, że można się przecież na nowo zakochać. W starej miłości. Dostrzec ją na nowo. Zupełnie od początku. Bo miłość im starsza tym młodsza. Więc nie zawsze kiedy miłości nie ma, to jej nie ma. Wszystko w naszych głowach. Rozwody, rozstania, separacje są dla słabych. Są najłatwiejszą ucieczką od problemów. Rozmowa jest lekarstwem duszy.

Kochajcie się, nawet gdy ta miłość akurat teraz jest przygaśnięta. I szanujcie się. Przede wszystkim się szanujcie. Każdy ma prawo mieć własne zdanie, i wcale nie znaczy, że osoby mające różne zdania nie mogą stworzyć związku. Trzeba się tylko od siebie pięknie różnić. Z szacunkiem do drugiej osoby.

A do Ciebie moja droga Czytelniczko, żono marynarza, która miałaś odwagę, by podzielić się z nami swoim utrapieniem, masz obok osobę, którą pokochałaś, z którą zdecydowałaś się stworzyć rodzinę, której przysięgałaś bycie na dobre i na złe. Wykrzesaj z siebie ostatki sił i przyduś go do szczerej rozmowy w cztery oczy. Zawalczcie o siebie, o swoją rodzinę. Dzieci łączą i zbliżają. Scalają w jedną całość. Dzieci dają życiu sens. Zaryzykujcie. Idźcie na całość. I nie bój się podejmować decyzji. I przede wszystkim nie myśl, czy dasz radę czy nie. Jesteś silna. Jesteś twarda. I zawsze dasz radę.

8 thoughts on “Dziecko z Marynarzem- historia prawdziwa

  1. W pełni zgadzam się z Tobą Joanno.
    Często jest tak, że sami sobie swój los obieramy. Czasem nawet niezbyt świadomie. Bo jeżeli myślimy że będzie źle to automatycznie tak się dzieje.
    Na pewno bez rozmowy w tej sytuacji się nie obejdzie ale uważam że warto zaryzykować. Przecież to ten, to ten którego całym sercem pokochałas. Moze to chwilowy gorszy okres? Każdy ma prawo mieć słabsze dni. Nie poddawaj się 🙂

    Polubienie

  2. Pięknie napisane,szczena mi opadła,ależ Ty Asiu dajesz do myślenia. Chociaż to nie tak prosto i łatwo. Dziękuję

    Polubienie

  3. Jestem żoną marynarza od 28 lat.Doświadczenie mam bogate i lat harmonijnych i kryzysów małżeńskich.Pracuję wśród ludzi i z ludźmi.Zgadzam się,że trzeba rozmawiać jasno stawiając sprawy.Jednak kiedy w małżeństwie się nie układa powoływanie na świat nowego życia i traktowanie malutkiego dziecka niejako instrumentalnie ,żeby poprawiło ono kondycję związku najdelikatniej nazwę nieodpowiedzialnością .Najpierw stanęłabym na głowie,żeby odpowiedzieć sobie na pytanie czy ja w ogóle chcę być z tym człowiekiem czy nie jest on dla mnie pomyłką .Zwraca też uwagę na to,że morze zmienia ludzi.Marynarze z czasem twardnieją ,a u niektórych ten proces przebieg szybko.Nie odważyłabym się powiedzieć: a może zdecyduj sie na dziecko i będzie dobrze….Dorośli ludzie sami ze sobą powinni próbować dojść do ładu.

    Polubienie

    • Oczywiście, jak najbardziej się zgadzam. Nigdzie nie powiedziałam, że dziecko jest lekarstwem na problemy w związku. To byłoby okrutne, predmiotowe traktowanie małej istoty. Post tyczy się raczej myślenia typu: ,,czy zdecydować się na dziecko skoro on jest marynarzem…”

      Polubienie

  4. U mnie dopiero trzy lata z M. i mamy już dwoje dzieci. I po tych trzech latach zaczynam się zastanawiać czy jeszcze go kocham czy już nienawidzę. U mnie też musi być wszystko na tip top. Wcześniej gdy dzwonił z morza a ja miałam gorszy dzień to szybko kończył rozmowę. Tłumaczyłam sobie że to dlatego że na odległość ciężko jest mu mnie pocieszyć. Ale teraz wiem że to nie tak. Ja nie mogę być zła, smutna,chora itd. Muszę zawsze ze wszystkim sobie radzić. Jeśli sobie nie radzę to dlatego że jestem leniwa. Dla mnie już nie jest obojętne czy idzie na statek. Ja już nie mogę się tego doczekać. Może ktoś zapyta „to czemu go nie zostawisz?”. Myślałam o tym ale wtedy w ręce wpadła mi Książka „Granice w relacjach małżeńskich” i teraz wiem że muszę pracować przede wszystkim nad sobą dla moich wspaniałych synków. Pozdrawiam wszystkie żony marynarzy. Te smutne niech walczą o siebie i tą miłość która może jeszcze gdzieś jest. A tym szczęśliwym z serca gratuluję i życzę by to szczęście było trwałe.

    Polubienie

  5. Dziewczyny samo życie. Prawda to,że nie jest kolorowo i przyjemnie,ale ja to wiem po 25 latach wachty. Ewcia zaskakujące jest to,że już po trzech latach masz takie przemyślenia,ale w pełni Cię rozumiem. U mnie takie myślenie miej więcej od dwóch lat,ale to ja postanowiłam się zbuntować. Stanęłam sobie ,, z boku” i przemyślałam, dostrzegłam ,że jest inaczej jak się wydawało ….. to my zabiegamy i nakręcamy (my żony,dziewczyny) całe nasze wspólne życie i… wszystko zrobione , wszystko załatwione, bo jak inaczej. Wraca i tadammm….Mój mąż zawsze był pomocny i w zasadzie jest,ale on może ja muszę. I wcale nie chodzi o to,że wszystko na naszych babskich barkach,ale o to,że nie ma za to szacunku i wdzięczności. W końcu za co docenić za wychowanie dzieci, za ciepły dom, za czekanie ,za miłość? Tego nie widać, bo po prostu jest i zawsze było.Morze zmienia ludzi ,zmienia naszych chłopaków i to bardzo,a i na nas to wpływa. No i ten czas, dziś wiem,że miłość to przyzwyczajenie,aż mnie coś ściska ,ale to tak jest. Chciałabym,żeby to była nie prawda, oj chciałabym. Może kiedyś znów się przekonam. Nie zostawię Go, bo u mnie słowo droższe pieniędzy ,, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie” no i robi najlepszy makowiec na świecie, no i te pączki…W myśl powiedzenia ,, nie ma domku bez ułomku,, ZOSTAJĘ! , jak to mówi Mężuś ,,wróg,ale przynajmniej swój,,. Ratuje mnie moje poczucie humoru i robótki na drutach. Pozdrawiam zakochanych na początku drogi, to piękny czas 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz