Pisałam Wam kiedyś o dwóch światach (tutaj). O tym, że zupełnie inaczej życie wygląda, kiedy Marynarz jest na statku a my sami w domu, i zupełnie inaczej, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Te dwa światy bardzo różnią się od siebie, a co za tym idzie, my kobiety, zupełnie inaczej funkcjonujemy. Podzielę się dziś z Wami swoim planem dnia, kiedy mój Marynarz jest na morzu.
Budzik nastawiony na 5.40, dwie dziesięciominutowe drzemki i punkt szósta zrywam się na równe nogi. Wiosną i latem jakoś łatwiej się wstaje. Jest jaśniej, cieplej. Jesienią i zimą trudno jest mi się zwlec z łóżka. Te dwie drzemki szybko mijają, a ja ociągam się jak tylko mogę, by choć o minutę przedłużyć sobie noc. Mam równo godzinę, by ogarnąć siebie, Jasia, zawieźć go do przedszkola i dotrzeć na 7.00 do pracy.
Jasiek to śpioch i wiem jak ciężko jest go wyciągnąć z łóżka. Na szczęście jego organizm tak się przestawił, że chodzi wcześnie spać i dlatego rano nie ma płaczu z powodu wstawania. Lecz muszę go przekupić (żeby nie było, że mam tak łatwo). Włączam mu piosenki na telefonie, odsłaniam rolety i sama gnam do łazienki ogarniać siebie. Doszłam już do perfekcji, bo potrafię się zebrać w dziesięć minut. Oczywiście to wszystko musi być już zaplanowane dzień wcześniej. Wieczorem szykuję sobie ubrania i śniadanie do pracy. Mój pseudo makijaż zajmuje mi trzy minuty. Czy to w domu, czy na czerwonym świetle w aucie.
Kiedy ja jestem już gotowa, pora ogarnąć Jasia. Ubieramy wcześniej przygotowane ciuszki, myjemy zęby, buzię i wychodzimy do przedszkola. W międzyczasie nie może zabraknąć przytulasów, które tak uwielbiamy. W aucie młody zawsze wcina maślaną bułę lub marchewki. O 6.40 jako jedni z pierwszych ,,otwieramy” przedszkole.
Dojazd do pracy zajmuje mi maksymalnie piętnaście minut, choć to trochę ponad dziesięć kilometrów (ale takie są plusy mieszkania w mniejszym mieście). W pracy herbata, śniadanie i osiem godzin całej masy obowiązków i spraw. Punkt piętnasta gnam już na drugi koniec miasta do swoich rodziców. Jasia z przedszkola zazwyczaj odbiera moja mama. Czasem zdarza się, że nie może, więc ja pędzę na urwanie głowy, by nie musiał siedzieć ani minuty dłużej.
Rodzice są dla mnie ogromnym wsparciem. Pomagają mi ogarnąć codzienne sprawy. Kiedy Marynarz jest na statku, nie gotuję obiadów w domu. Z pracy wracam prosto do rodziców, tam zostajemy z Jasiem do wieczora. Wieczorami wracamy do siebie. Czasem w weekendy coś ugotuję u siebie, ale generalnie moja kuchnia świeci pustkami przez cztery kontraktowe miesiące, przenoszę ją do rodziców, gdzie z mamą dzielimy się kuchennymi obowiązkami. Tak jest mi łatwiej, tak wygodniej, tak szybciej i prościej. Nie omijają mnie jednak inne domowe obowiązki: wieczorami piorę, rozwieszam i ściągam pranie, prasuję. Najczęściej w weekendy sprzątam. Oprócz tego zakupy podstawowych, niezbędnych rzeczy, ogarnięcie auta, rachunki, i inne codzienne sprawy i obowiązki.
Jestem mocno związana ze swoim rodzinnym domem. Na swoim ,,podwórku” czuję się najlepiej. Znam każdą uliczkę, każdą ścieżkę w lesie, każdy kąt w parku i każdą dziurę w płocie. Odkąd urodził się Janek, moje wspomnienia z dzieciństwa bardzo odżyły. Przypominają mi się momenty i sytuacje w których sama uczestniczyłam. Wygrzebuję z pamięci te najwspanialsze, najlepsze wspomnienia. Często łapię się na tym, że powtarzam sytuacje, które działy się, gdy to ja byłam dzieckiem. Pragnę dać Jankowi równie piękne dzieciństwo jakim mnie obdarowali moi rodzice. Zbieramy kasztany spod tych samych kasztanowców co dwadzieścia parę lat temu ja. Biegamy po kałużach w tych samych dziurach, w których ja biegałam. Zrywamy bez z tego samego drzewa. Karmimy te same osiołki. Spacerujemy po tych samych alejkach w parku. Ostatnio usłyszałam z Jasia ust: ,, Mamo, lubię ten park”. I wiecie co, to było jak miód na moje serce. Bo z parkiem, ze stadionem, z trzepakiem, z ulicą- z tymi wszystkimi miejscami wiąże się moje dzieciństwo, które tak dobrze wspominam. Chciałabym by codzienność Jasia nigdy nie przysparzała go o nudę i znużenie. By te wszystkie miejsca i momenty kojarzyły mu się z zabawą, radością i dziecięcą frajdą.
Ta moja codzienność, tak różna od tej, kiedy Marynarz jest w domu (o tym w innym poście) wydawać by się mogła monotonna, szara, zwyczajna. Dla mnie jest całkiem spoko. Znajduję się w takim miejscu swojego życia, na takim etapie i na co dzień dzieje się to co się dzieje. Kto wie, może za kilka lat moja codzienność będzie wyglądała zupełnie inaczej. Oby tylko nie było gorzej, a będzie dobrze…
To ja do tego wszystkiego po pracy dołączam jezdzenie na budowę, bo zawsze trzeba cos skontrolowac, zakupy spozywcze, odebranie corki z treningu i po drodze milion…milion tel sluzbowych i prywatnych. Oczywiscie odrabianie lekci ze starsza corka. Tylko ze ja fizycznie z pracy wychodzę kolo 17. Wiec z językiem wywieszonym gnam do przedszkola po mlodsza corke, zeby tylko zdążyć przed zamknieciem:-) moja doba chyba ma 48 godzim:-) Pozdrawiam wszystkie marynarzowe tak zalatane jak ja:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wooow, brawo:) to jeszcze przede mną: budowa, odrabianie lekcji, zajęcia dodatkowe itd. Pozdrawiam:)
PolubieniePolubienie
Teraz już z górki, bo dzieci w przedszkolu i szkole..
Wstaję orzed 6.00. Ogarniam dzieci, zwierzęta, rozwożę dzieci i.. zaczynam maraton..
Wczoraj zepsuła się kosiarka i zmywarka..Robię wsyzstko sama. Nie mam niani, sprzątaczki, ogrodnika ani rodziny na miejscu.
Od rana do wieczora biegam na pełnych obrotach.. Przycinam drzewka, wertyluluję trawnik, gotuję, piorę, wożę dzieck na milion zajęć, bawię się z dziećmi na ogrodzie. Ok.22 już nie mam na nic siły.
PolubieniePolubienie
Szaleństwo 😁 ale takie jest właśnie życie
PolubieniePolubienie