Trudne macierzyństwo morskiej rodziny

Kto jest tutaj ze mną od początku, wie, że bloga zaczęłam pisać krótko po urodzeniu Jasia. Pomysł narodził się bardzo spontanicznie i w przypływie chwili. Potrzebowałam miejsca, by ulotnić gdzieś swoje myśli i emocje. Będąc na urlopie macierzyńskim, moja dotychczasowa aktywność zawodowa została zachwiana, stąd potrzeba wyjścia do ludzi, wyjścia nawet w postaci internetowej.

Szczęściara ze mnie, ponieważ mąż mój, marynarz był ze mną na kilka miesięcy przed porodem, i w trakcie też był, i długo po był z nami w domu. Nie odczułam tak bardzo trudu tych pierwszych miesięcy. Popłynął na statek, gdy Janek miał pięć miesięcy i ja już zdążyłam zapomnieć o porodzie i tym całym szaleństwie.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie zawsze jest tak kolorowo. Że marynarzy nie ma przy porodzie. Kobiety rodzą same, z mamą, siostrą, przyjaciółką. Że marynarzy nie ma po porodzie. Wracają, gdy dziecko ma już kilka miesięcy. Wszystko to wiem. I tym bardziej doceniam i dziękuję opatrzności, że ze mną było inaczej. Samotne porody, nieprzespane noce, niekończące się kolki, ulewanie, odbijanie, zachłyśnięcia, choroby.

Sytuacja taka nie dotyka tylko i wyłączanie kobiet marynarzy. Wiele jest przecież różnych zawodów, gdzie kobiety na co dzień są same i które czekają. Same rodzą, same ogarniają sytuacje czy tego chcą czy nie chcą.

A ile jest przecież takich kobiet, które nie czekają. Bo nie mają na kogo. Bo odszedł na wieczną wachtę, bo zostawił, bił, nie uznał dziecka i miliony innych historii. I dla mnie te kobiety to bohaterki.

Kiedy mam największy kryzys podczas jego nieobecności, ta myśl o powrocie jest najlepszym motywatorem. To ten powrót właśnie daje siłę, a czekanie ma sens.

Bo mam na kogo czekać.
Bo chcę czekać.
Bo wierzę w miłość.
Bo kocham.
Bo tęsknię.
Bo to przy nim i z nim czuję się spełniona.

Z drugiej jednak strony doskonale wiem, że kiedy doświadczamy bardzo kryzysowych sytuacji, podczas gdy Marynarz jest na statku, to mówienie o czekaniu, kochaniu, tęsknocie i miłości potrafi człowieka jeszcze bardziej wkurzyć. W kryzysowych sytuacjach chciałoby się przekląć ten zawód, to jego pływanie, wykrzyczeć całemu światu jak jest mi źle. A takich sytuacji jest bez liku. I każda z nas ma swoje własne kryzysy. I wcale nie tylko mamy mają tych problemów najwięcej, choć wiadomo, że to chyba dzieci oprócz ogromu radości, przyprawiają nas również o mnóstwo trosk. Dla jednej tragedią będzie, gdy po kilkutygodniowej kuracji antybiotykowej i siedzeniu z dzieckiem na opiece, wyląduje w końcu w szpitalu. Dla drugiej stłuczka, zepsute auto, laweta, policja, formalności. Jeszcze dla innej siedzenie dwadzieścia cztery godziny na dobę w domu z dzieckiem, bez pomocy i możliwości wyjścia do ludzi.

Nie ma lekko. Ale nie ma się też co rozdrabniać. Każda z nas za własnymi drzwiami przeżywa swoje własne kryzysy, tragedie, załamania i bezsilności. Dużo się teraz mówi o tym, że internet zalewa nas wyidealizowanymi obrazami, uśmiechniętymi buziami i sielskim życiem. Oczywiście. Choć ja osobiście nie widzę w tym niczego złego. Wręcz przeciwnie. Jest to dla mnie motywujące. Jeśli inne kobiety potrafią osiągać sukcesy na wielu płaszczyznach, to ja również mogę- jest to dla mnie bodziec do działania.

Widzę natomiast, że chyba powstał wokół tego już jakiś kult. Tak jak z karmieniem piersią i naturalnym porodem. Dwie strony gdyby mogły, to by się pozabijały. W tym przypadku jest podobnie. Tyle tylko, że chyba nie zdajemy sobie sprawy, że tak naprawdę my kobiety jesteśmy takie same. Z tą różnicą, że jedna potrafi docenić choć najmniejszą pozytywną chwilę, i nawet się nią podzielić z całym światem, zarażając przy tym innych. I to nie znaczy, że nie ma w jej życiu też chwil ciężkich, że brak jej sił, że nie krzyczy, nie płacze, nie puszcza dziecku bajek przez pół dnia i nie daje parówek na śniadanie, obiad i kolację. Ta druga natomiast wyrzuca te złe chwile całemu światu, wytykając przy tym, że u tej pierwszej to tylko same radosne chwile.

Lepiej jest się przecież zainspirować, podbudować i zmobilizować do działania. My kobiety mamy tę moc i zamiast ze sobą rywalizować, może warto by stanąć w jednym szeregu, wspierać się wzajemnie. Inspiruj się, wystawiaj te dobre momenty na piedestał, celebruj wspólne chwile. Złe też będą, nie ominą Cię, ale czy warto jest się dzielić pozytywnymi rzeczami czy negatywnymi?

Nie oznacza to oczywiście, że mamy się zamknąć w sobie i nie mówić o tym z czym nam źle. Wręcz przeciwnie, dobrze jest się wygadać, wypłakać, wyżalić. Ile to razy zarwałam pół nocy płacząc do słuchawki przyjaciółce, wylewając jej wszystkie swoje bolączki. Ile to morskich dziewczyn pisze do mnie, bo w danej chwili jest im źle. Na przykład wczoraj. Napisała do mnie Monia. Chciała pogadać, poprosić o radę, wyżalić się. Żony Marynarzy najprędzej zrozumieją siebie nawzajem. Ja też miałam kiepski dzień. I tak ona mi, a ja jej wyrzuciłyśmy co nam leżało na sercu. I obie zasypiałyśmy z poczuciem, że dobrze jest się podzielić tą morską bolączką z drugą osobą. A dziś znów zaświeciło słońce i byłyśmy pełne energii do działania. Bo jak nie my to kto…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s