Święta już za nami. Dla jednych był to wspaniały czas spędzony wspólnie z najbliższymi, z pięknymi momentami, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Dla innych to dni, które najchętniej wymazaliby z kalendarza. Zarówno Marynarzom na statkach jak i ich rodzinom w domach nie było łatwo będąc z dala od siebie.
Ja w tym roku celebrowałam te wspólne momenty. Po dwuletniej przerwie ponownie poczułam prawdziwy klimat świąt, zachwyciłam się świąteczną atmosferą i rozkoszowałam się wspólnymi, świątecznymi chwilami. Do tego stopnia, że były u nas w tym roku dwie Wigilie (a licząc Wigilię firmową to nawet trzy). Dla Marynarskich Rodzin to nic takiego, przecież mamy wprawę w przekładaniu świąt i ważnych uroczystości w czasie.
Pierwsza Wigilia ( w moim rodzinnym domu) odbyła się dzień wcześniej, 23 grudnia. W komplecie zasiedliśmy przy wigilijnym stole. Radości i wszechobecnej miłości nie było końca. Był Mikołaj, który wylądował na dachu. Co prawda minęliśmy się z nim, bo spryciarz zdążył zostawić prezenty pod choinką, kiedy Jaś wypatrywał w drugim pokoju pierwszej gwiazdki i czerwonego nosa Rudolfa schowanego gdzieś za choinką w ogrodzie. Były kolędy, opłatek, uśmiech od ucha do ucha, radość z rozrywanego papieru starannie zapakowanych prezentów, iskierki w oczach na widok wymarzonych podarków, zapach kompotu z suszu, ości w smażonym karpiu, mak pomiędzy zębami i sianko pod obrusem. Na choince mieniły się różnokolorowe bombki. Dzień później Wigilię spędziliśmy u rodziców Marynarza, na Pojezierzu Waleckim.
Rok temu podczas dzielenia się opłatkiem popłynęły łzy. Mimo, iż obiecałam sobie, że będę twarda, że wytrzymam i poradzę sobie z rozłąką. W tym roku była ogromna radość, że w końcu mogliśmy ten czas spędzić razem. To spojrzenie w oczach Jasia, kiedy odpakowywał wymarzone prezenty, te z listu, który namalował dla Mikołaja.
A propos prezentów. Usłyszałam w te święta coś pięknego od mojego Marynarza. Obsypał mnie tym, co ponoć kobiety kochają najbardziej. A ja, twardo stąpająca po ziemi realistka, pomyślałam sobie o wartości materialnej tych przedmiotów. I przed oczami miałam te zera i na przykład okna w nowym domu za to wszystko albo egzotyczną wycieczkę. Zobaczyłam jakąś część jego wypłaty, ciężko zarobione pieniądze. I powiedział mi wtedy, że ten prezent to nie kwota, to nocne wachty, to nieprzespane noce, kolejne kawy wypite by nie zasnąć, to brudne overalle, odciski na stopach i pot na czole.
I znów postawił mnie do pionu, mój Marynarz. Powiedział coś, co jest oczywiste, a o czym często zapominam. Tej rozłąki nikt nam nie zwróci. Tych samotnych nocy i poranków, długich wieczorów i wylanych w poduchę łez. Praca Marynarza opatrzona jest ogromem wyrzeczeń, a ciężko zarobione pieniądze mają inną wartość niż te, które przyszły nam łatwo.