Kobiety łamią stereotypy na wielu płaszczyznach. Dzisiaj nikogo już nie dziwi choćby kobieta pracująca na statku, kobieta prowadząca tramwaj czy nawet kobieta pracująca na platformie wiertniczej. Mówi się, że kobiety to słabsza płeć. Lecz pod jaki względem? Psychicznym, fizycznym? Reguły nie ma przecież. Są kobiety dźwigające ciężary, są kobiety-samotne matki wychowujące gromadkę dzieci, styrane przez życie, padające na przysłowiowy pysk, ogarniające to swoje życie zupełnie same. Trochę już tutaj napisałam o kobietach pracujących, lecz ten temat jest ciągle na topie. Co jakiś czas dostaję od Was przeróżne wiadomości jak ogarniam milion spraw, kiedy mój Marynarz jest na morzu?
Ja rozumiem, że każda z nas jest inna, każda z nas ma inne potrzeby, inny charakter, inne usposobienie, psychikę, zainteresowania, inne dzieci (bardziej lub mniej wymagające). Celem tego posta nie jest udowodnienie, że któraś z nas jest lepsza lub gorsza. Wręcz przeciwnie, uważam, że w mojej osobie nie ma niczego nadzwyczajnego. Nie twierdzę, że mam mało obowiązków i pracy na głowie, lecz po części jest to mój świadomy, nieprzymuszony wybór i absolutnie podziwiam kobiety, które maja podobne obowiązki lecz wychowują dwójkę, trójkę, czwórkę czy więcej dzieci. Bo tak naprawdę nie o pracę tutaj chodzi, nie o obowiązki z nią związane, nie o codzienne sprawy, nie o
problemy dnia codzienne, ale o te nasze dzieci właśnie.
Praca jak praca, pełen etat, taka jaką lubię. W życiu zawodowym kieruję się stwierdzeniem, że jeśli płacą ci za to, co lubisz robić, każda pensja jest premią. Daj sobie premię na całe życie, rozwijaj swoje pasje. Odkryj co kochasz i rób to. W tej dziedzinie jestem szczęściarą, bo w pracy spełniam się całkowicie. Lubię to co robię, każdego dnia budząc się rano do pracy nie mam poczucia, że idę tam z przymusu. I całe szczęście.
W natłoku codziennych spraw warto jest pomyśleć o sobie. I to mi chyba wychodzi najgorzej. Cały czas się tego uczę, choć praktycznie zawsze łapię się na tym, że jednak nie myślę o sobie. Być może jest to właśnie spowodowane moją pracą zawodową. Chyba gdzieś podświadomie mam to w głowie, że nie spędzam z moim synem dwudziestu czterech godzin na dobę, więc po pracy pędzę na łeb na szyję do niego, choć przecież żadna krzywda by mu się nie stała, gdybym przyjechała po niego pół godziny później
załatwiając po drodze swoje sprawy. Ale nie. Nie potrafię.
W mojej ulubionej książce Oprah Winfrey pisze: ,,Nagrywałam kiedyś program, w którym trener rozwoju osobistego omawiał ideę dbania o siebie- przedkładania swoich potrzeb nad potrzeby innych. Publiczność zaczęła wyrażać dezaprobatę. Kobiety były zgorszone samą sugestią, że mogłyby się najpierw zająć sobą, zamiast dziećmi. Przerwałam, żeby wyjaśnić. –Nikt nie mówi, że macie opuścić swoje dzieci, zostawić je na pewną śmierć. Trener radzi, żebyście zadbały o siebie, a wtedy będziecie mogły lepiej zatroszczyć się o tych, którzy najbardziej was potrzebują. Obowiązuje taka sama logika, jak przy nakładaniu masek tlenowych w samolocie: jeśli nie nałożysz jej najpierw sobie, nie będziesz w stanie nikogo uratować. Zatrzymaj się więc i spójrz na swoje potrzeby. Pozwól sobie na chwilę bezmyślności. Odpuść. I przypomnij sobie, że właśnie ta chwila jest jedyną, którą masz naprawdę.” Łatwiej powiedzieć- gorzej wcielić w życie, co?
Powiem Wam szczerze, że najtrudniej jest pogodzić bycie mamą z byciem kobietą pracującą. A kiedy w tym wszystkim masz poczucia, że przecież teoretycznie mogłabyś zostać w domu, nie pracować i być dla tego dziecka na wyłączność, ale twoje drugie ja podpowiada ci, że jednak praca to jest to co lubisz, gdzie się spełniasz i realizujesz- to takim sytuacjom zawsze towarzyszą wyrzuty sumienia. Przynajmniej ja tak mam. Choć myślę, że każda pracująca mama się z tym boryka. Wiadomo, że życie jest sztuką kompromisów, a kiedy zostaje się mamą, po części rezygnuje się trochę z samej siebie
na rzecz dziecka i tego, co dla dziecka najlepsze.
Wiele z Was pisze do mnie a propos moich samotnych podróży z dzieckiem. Wcale nie uważam tego za coś nadzwyczajnego. W moim przypadku jest to szczęście, ponieważ moje dziecko lubi jeździć samochodem. Zazwyczaj kiedy tylko ujedziemy kawałek zasypia przesypiając prawie całość trasy. To jest dla mnie ogromnym ułatwieniem w podróżowaniu samej z dzieckiem. Ludzie podróżują z maluchami po całym świcie i to jest dopiero wyczyn. Choć przecież nie o ściganie się tutaj chodzi. Wszystkie te moje wyjazdy są stricte nastawione pod Jasia. Czy Wy myślicie, że ja naprawdę mam
ochotę pakować cały ten majdan i jechać setki kilometrów po to, by pozbierać muszelki na plaży, spać w przyczepie kempingowej czy też zwiedzić każdy plac zabaw w obrębie dwudziestu kilometrów? No dobra, lubię to wszystko akurat, bo taka już jestem, takie mam usposobienie, i nosi mnie, gdy siedzę w jednym miejscu dłuższy czas. Ale przecież łatwiej byłoby się wyłożyć przy basenie z koktajlem w ręku, bez zbędnego pakowania i spędzania kilku godzin w aucie… A jednak…
U mnie dziwne jest to, że nie mam takich momentów, że mam wszystkiego dość i potrzebuję pobyć sama tylko ze sobą, wyrwać się z domu tylko ja, bez zbędnego balastu. Nie mam tak. Nie potrzebuję takich ucieczek. U nas nie ma tak, że jak Marynarz wraca, to ja szaleję jak spuszczona ze smyczy: wychodzę na drinka z koleżankami, biegam po sklepach, wyjeżdżam sama itd. Nie jest tak. To chyba po części zależy od charakteru, ale też od faktu, że nie siedzę sfrustrowana w domu odliczając każdą minutę do powrotu Marynarza. Ja w pracy odpoczywam, pod względem psychicznym moja głowa
odpoczywa. Im mam więcej zadań w pracy, tym lepiej dla mnie. Bardzo się mobilizuję, lubię realizować postawione mi zadania. Spełniam się, a to u kobiety takiej jak ja lekarstwo na pływanie męża.
Praca mnie ratuje, napędza mnie do działania także w byciu mamą. Ja chyba w ogóle jestem zadaniowcem. Każda mama nim jest. My kobiety ogarniamy mnóstwo spraw na raz. A wszystko co robimy, robimy dla naszych dzieci. Z myślą o nich planujemy i kombinujemy jak zorganizować im czas wolny, jak sprawić, by miały szczęśliwe dzieciństwo. I choć czasem zmęczone natłokiem spraw, to przecież nie powiemy dziecku: nie chce mi się, jestem zmęczona, nie mam ochoty. Są sytuacje, których nie przeskoczymy, ale wątpię, by któraś z nas, z własnej, nieprzymuszonej woli odmówiła dziecku własnego czasu.
Kombinuję czasem jak tylko mogę, by tego wspólnego czasu mieć jak najwięcej, by był urozmaicony, by z twarzy mojego dziecka nie schodził beztroski śmiech i radość. Nie spinam się. Kieruję się maksymą, że przecież nic nie muszę- wszystko mogę. Słucham swojego dziecka, obserwuję, znam go już na tyle, że jestem w stanie rozpoznać jego emocje oraz to, co chce mi przekazać. Organizuję swój czas pod niego. Jestem typową matką kwoką, której pęka serce, bo musi obudzić swoje dziecko skoro świt, zabrać go na śpiocha do przedszkola. Jest wiele sytuacji, w których myślę sobie, że przecież
bezsensu, że nie musiałabym go zrywać tak wcześnie, że nie musiałby siedzieć ponad osiem godzin w przedszkolu. Potem sobie uprzytamniam, że przecież nie dzieje mu się krzywda, że to normalna rutyna, że nie robię niczego złego.
Człowiek całe życie się uczy. O macierzyństwie napisano mnóstwo książek, ale jeszcze się taki nie urodził, który by wszystko wiedział od razu. Nie porównuj się do żadnej innej mamy. Jesteś dla swojego dziecka najlepsza mamą, jaką mogło sobie wymarzyć. Najważniejsze jest to, by pozostać sobą w świecie, który próbuje sprawić byś była jak reszta.
Pięknie napisane! Masz ogromne szczęście mogąc robić to co lubisz i mam na myśli tutaj pracę, ja ciągle szukam tego co chciałabym robić w życiu . Nie spełniam się. Dzieci też jeszcze nie mam choć już czas. U mnie wszystko jest nie tak. Ale cieszę się że są takie mamy jak Ty 💙💪 że się spełniasz, że jesteś szczęśliwą mamą i żoną! Brawo dla Ciebie! 💪😍
PolubieniePolubienie