Niespełna 120 kilometrów od Polski, na Bałtyku leży niezwykła wyspa, która przenosi nas w zupełnie inny świat. To Bornholm, terytorium administracyjne Danii dokąd udaliśmy się w połowie lipca tego roku. Cała wyprawa zaplanowana była dość pieczołowicie, bowiem naszym jedynym środkiem lokomocji na wyspie były rowery a stałym lokum namioty rozbite na polu namiotowym. Zabieram Was dzisiaj w tę niezwykłą przygodę…
Na krótko przed całą wyprawą zaczęliśmy gromadzić wszystkie niezbędne rzeczy. Potrzebowaliśmy czterech sprawnych rowerów, najlepiej z przerzutkami, przyczepki rowerowej dla dziecka, przyczepki rowerowej na bagaże, mocnych sakiew rowerowych, materacy, śpiworów, namiotów i wszystkich niezbędnych kempingowych przedmiotów. Zadbaliśmy również o szybkoschnące ubrania, ręczniki i buty. Wszystkie rzeczy ograniczyliśmy do minimum, świadomi, że musimy przecież zmieścić to wszystko na rowery. Byłam z siebie ogromnie dumna, gdy okazało się, że moje ubrania na cały tydzień zajęły objętościowo tyle miejsca co mniej więcej dwa kilogramy cukru. Mieliśmy stolik i krzesełka turystyczne, kuchenkę gazową z garnkiem, czajnikiem i patelnią, zbiornik na wodę, baldachim chroniący nasze obozowisko przed deszczem, plandekę na rowery, koce, sztućce, talerze i miski, puszki, konserwy i całą resztę najpotrzebniejszych rzeczy jak na prawdziwe biwakowanie przystało.
Na Bornholm można dostać się na kilka sposobów, my wybraliśmy katamaran MS Jantar obsługiwany przez Kołobrzeską Żeglugę Pasażerską. Statek wypływa z Kołobrzegu wcześnie rano, sama podróż trwa cztery i pół godziny. O ile pogoda opisuje, podróż jest bardzo przyjemna, no chyba, że ktoś ma chorobę morską. Na pokładzie serwowane są posiłki, wyświetlane filmy.
MS Jantar zawija do portu w Nexo, największego portu rybackiego na wyspie. Tutaj otrzymujemy nasze rowery i przyczepki, zapinamy sakwy i po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę. Przed nami 10 km na dobry początek, musimy dotrzeć do wcześniej obranego przez nas pola kempingowego, które leży przy jednej z najpiękniejszych plaż Bornholmu. Naszym celem jest miejscowość Dueodde i Dueodde Familiecamping & Hostel. Sam kemping jest położony tuż przy plaży na którą prowadzi drewniana kładka przez wydmy. Na terenie kempingu znajdziecie bogato wyposażone zaplecze sanitarno- rekreacyjne, m. in. kryty basen, place zabaw, pizzerię, sklep, kuchnię, pralnię, łazienki, hostel itd. Organizowane są zajęcia jogi i aerobiku na plaży. Jest kafejka internetowa, wieczorki taneczne itd. Więcej na ich stronie znajdziecie tutaj.
Plaża w Dueodde to bez wątpienia najpiękniejsza z plaż jaką kiedykolwiek widziałam nad Bałtykiem. Piasek stąd niegdyś używany był do napełniania klepsydr. Jego bielusieńki kolor i niesamowita sypkość robią ogromne wrażenie. Ciekawostką jest to, że po tutejszych wydmach można spacerować i chodzić do woli. Wydmy porośnięte są roślinnością- zielonymi, sztywnymi trawami oraz wrzosami. Jesienią musi być tu naprawdę pięknie.
Bornholm to raj dla rowerzystów. Po Bornholmie biegnie ponad 230 kilometrów tras rowerowych, wszystkie świetnie przygotowane i doskonale oznakowane. Tutaj rowerzysta traktowany jest z respektem i uśmiechem. My podczas naszego tygodniowego pobytu na Bornholmie zrobiliśmy jakieś 180 km na rowerach, zwiedzając połowę wyspy. Komfort jazdy na rowerze jest ogromny, ponieważ trasy rowerowe są asfaltowe, oddzielone od głównych dróg, często biegną przez lasy, pola oraz wzdłuż wybrzeża. Z roweru możemy podziwiać niezwykłe uroki wyspy, od złocistych pól, błękitu wody, pasących się krów, wiatraków, po niezwykle urokliwe białe rotundy- charakterystyczne romańskie kościoły na wyspie. Są one z pewnością jedną z wizytówek wyspy. My, podczas swojej wyprawy odwiedziliśmy rotundę w Østerlars.
Miasteczka Bornholmu, szczególnie te usytuowane wzdłuż wybrzeża Bałtyku tworzą niesamowity klimat. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że latem bardzo przypominają mi wąskie, kręte uliczki greckich wysp: Krety czy Korfu czy Kos. Zresztą klimat tutaj jest zupełnie inny niż w Polsce. Ciepły prąd sprawia, że woda w Bałtyku ma o kilka oczek więcej niż nad polskim wybrzeżem, ciepłe wiatry sprawiają, że na Bornholmie rosną figi. Możemy je spotkać na każdym kroku. Bornholm nie bez kozery nazywany jest perłą Bałtyku, czy wyspą słońca i spokoju. Doskonałym przykładem urokliwych portowych miasteczek jest Gudhjem, Svaneke czy Allinge. Charakterystyczne na całej wyspie smażalnie ryb, po duńsku rogerie ze swoim lokalnym przysmakiem, wędzonym śledziem, łososiem i owocami morza, niewielkie knajpki z muzyką na żywo, wystawy lokalnych produktów, malutki browar w Svaneke czy zimny Tuborg, producenci słodyczy- to wszystko tworzy spójny wizerunek Bornholmu.
Z Bornholmu przywieźliśmy mnóstwo wspaniałych wspomnień a ta wyprawa na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Nasz czterolatek miał ogromną frajdę, idealnie wpasował się w kempingową społeczność. Na naszym polu towarzystwo było międzynarodowe, mnóstwo Duńczyków, Niemców i Szwedów. Sam Bornholm jak i kontynentalna Dania jest dość drogi. Przede wszystkim nie należy przeliczać, bo niektóre ceny, zwłaszcza produktów spożywczych mogą przysporzyć nam bólu głowy.
Organizacyjnie taka wyprawa nie jest czymś nadzwyczajnym. Najważniejsze to dobry humor, bakcyl rowerowo-biwakowy oraz wrażliwość na piękno przyrody. Sam wyjazd trochę nas kosztował, w tej cenie pewnie zdołalibyśmy polecieć na zorganizowaną wycieczkę, choć same koszty zależą tak naprawdę od zaplecza biwakowego, które już posiadamy lub nie. Najdroższe są właśnie takie akcesoria jak: namiot, śpiwory, materace, sakwy, przyczepki, zapasowe części rowerowe, kempingowe akcesoria kuchenne itp. Bilet na statek to wydatek rzędu 300 zł (bilet plus opłata za rower, przyczepkę). Trzeba również doliczyć koszt parkingu strzeżonego, jeśli auto zostawiamy w Kołobrzegu. Pozostawienie auta na strzeżonym parking tuż przy porcie kosztuje nas 50 zł za dobę. Ceny kempingów są porównywalne jak w Polsce, przy czym standard jest dużo wyższy. Wszystko zależy od wielkości namiotu, ilości osób, ilości zużytej wody, pralki, suszarki, dodatkowych atrakcji takich jak korzystanie z basenu itd. Tygodniowy pobyt na kempingu dla rodziny z jednym dzieckiem kosztuje mniej więcej 1500-1800 zł. Do tego doliczyć należy wyżywienie, które zależy od tego gdzie się stołujemy. My zabraliśmy ze sobą sporo jedzenia kempingowego: konserwy, zupki, puszki, dżemy, trochę owoców i warzyw. Śniadania i kolacje robiliśmy sobie sami, obiady jedliśmy w terenie z racji tego, że każdego dnia jeździliśmy na rowerach w inne miejsca. Obiad dla naszej trójki w popularnych tutaj wędzarniach to wydatek rzędu 300 koron, czyli ok. 150 zł. We wszystkich sklepach i restauracjach można płacić kartą.
Przez cały nasz pobyt na Bornholmie ani razu nie zapięliśmy rowerów. Namioty zamykaliśmy tylko na suwak, niektóre rzeczy stały na zewnątrz przez cały czas. Na kempingu panuje specyficzna atmosfera. Każdy się wzajemnie pozdrawia, każdy się uśmiecha i w razie potrzeby pomaga. To taka mała, międzynarodowa społeczność. Zresztą sami Duńczycy, rodowici mieszkańcy wyspy są bardzo przyjaźnie nastawieni. Większość z nich mówi po angielsku, w języku niemieckim również idzie się dogadać, a zdarzyło się, że co niektórzy znali również kilka podstawowych zwrotów po polsku.
Duńczycy są zresztą bardzo zaradni. Na wyspie na każdym kroku spotkać możemy przydomowe, samoobsługowe ,,sklepiki”. Jest to nic innego, jak stoliki, skrzynki lub wózki ustawione tuż przy domu. Ich mieszkańcy wystawiają tam produkty, które chcą sprzedaż. Zarówno używane przedmioty domowego użytku (naczynia, ubrania, obrazy, zabawki itp.), starocie, drewno na ognisko lub po prostu zbiory z własnego ogródka (śliwki, borówki, czereśnie, figi, pomidory, ziemniaki, cebulę itd.). Charakterystyczne jest to, że owe ,,sklepiki” są samoobsługowe, a mianowicie przy każdym z produktów widnieje cena, z boku leży puszka lub skrzynka na pieniądze do które kupujący wkłada należytą kwotę. To taki typowy, charakterystyczny przykład tutejszej uczciwości.
Bornholm zrobił na mnie ogromne wrażenie, oczarował mnie swoim klimatem a widoki wyspy na zawsze pozostaną w moje pamięci. Taka aktywna forma wypoczynku bardzo do mnie przemawia. Niczego nie muszę, a mogę wszystko. Sami ustalaliśmy sobie trasy, wybieraliśmy miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć, robiliśmy przystanki wtedy, kiedy mieliśmy na to ochotę. Jednego dnia zrobiliśmy 10 km a innego aż 80 km. Taki wypoczynek to totalne oderwanie od rzeczywistości, reset od codzienności. Chyba każdemu od czasu do czasu potrzebne jest takie wyłączenie. Bornholm polecam Wam z czystym sumieniem, jest pięknie, klimatycznie, smacznie, bezpiecznie i urokliwie. Tak blisko Polski a zupełnie inny świat, zdecydowanie wart poznania.