Z drugiej ręki znaczy gorsze?

Wiosną tego roku przywitamy w naszej rodzinie kolejne maleństwo. Różnica wieku pomiędzy moimi dziećmi będzie wynosiła dokładnie cztery lata i osiem miesięcy. Odkąd urodził się Jaś, dostrzegam mijający czas. Bo czas najprędzej leci przy dzieciach i to właśnie po nich, po ich rozwoju widać, jak szybko mija. Jasiu od początku był dużym dzieckiem, rozwijał się prawidłowo i rósł w oczach. Były takie momenty, że kolejne rozmiary przeskakiwał w kilka tygodni. A sterta za małych ubranek lądowała w workach…

Pamiętam też, że bardzo szybko wyrósł z gondoli (dlatego przy drugim dziecku wiem na co zwrócić uwagę przy wyborze wózka). Body, spodenki, buciki- wszystkie te słodkie ubranka, które tak skrupulatnie gromadziłam przed jego narodzinami, okazały się być szybko za małe. Ze względów czysto praktycznych, tzn. z braku miejsca do ich przetrzymywania, postanowiłam, że jeśli komuś przydadzą się te rzeczy, to chętnie je odsprzedam, odzyskując tym samym część sumy, którą musiałam wydać na ich zakup. Proste jak drut. I tym sposobem odsprzedałam większość ciuszków po Jasiu (zostawiając jedynie kilka sztuk tych najbardziej ulubionych), wózek, fotelik i wiele innych rzeczy, które były jak nowe.

Przy tej sytuacji najbliżsi oczywiście pytali nas dlaczego nie zostawiamy sobie tych ubranek i sprzętów dla drugiego dziecka…Hmmm szczerze mówiąc po tak krótkim czasie od niełatwego zresztą porodu nie w głowie było mi drugie dziecko. Chciałam skupić się na Janku, celebrować każdy wspólny moment. Chciałam też zwyczajnie zatęsknić za takim maluszkiem. Potrzebowałam więc czasu, by świadomie zdecydować się na drugie dziecko. To była nasza wspólna decyzja. Taka sama jak ta o tym, że należy pozbyć się rzeczy, które póki co nie będą już potrzebne. To przecież nie te czasy, że w sklepach są puste półki. Teraz kupić można wszystko, sprowadzić z zagranicy, odkupić od kogoś.

O ile przy pierwszym dziecku człowiek ma takie głupie myślenie (nie wiem jak Wy, ale ja tak miałam), że dla maluszka wszystko musi być nowe, nieużywane, takie tylko nasze, o tyle to myślenie szybko się u mnie zmieniło. Owszem wszystkie niezbędne sprzęty dla Janka kupiliśmy nowe, ale z każdym miesiącem przekonywałam się o tym, że było to zbędne. Szczególnie kiedy na własnej skórze doświadczyłam tego, jak szybko rośnie a tym samym wyrasta z ubranek, jak mało użytkowaliśmy wózek, fotelik, wanienkę itd. Te wszystkie rzeczy, jak nowe, za połowę ceny odsprzedaliśmy ludziom, którzy byli mądrzejsi od nas.

Przy drugim dziecku na szczęście mam już tę świadomość, co tak naprawdę jest niezbędne, w co warto zainwestować, co odkupić od kogoś a co sobie darować. Choć przyznam się Wam, że mimo iż obiecałam sobie, że przy drugim dziecku nie będzie szaleństwa, to chyba fakt, że ja naprawdę stęskniłam się już za takim maleństwem sprawia, że trudno jest się opanować przy tylu pięknych rzeczach.

Wracając jednak do tematu rzeczy z drugiej ręki, to dojrzałam do tego, że dostrzegam w nich same korzyści. W dzisiejszych czasach bardzo modne stały się second handy, które mają do zaoferowania całą gamę rzeczy z drugiej ręki właśnie. Znaleźć tam można niekiedy prawdziwe perełki a same łowy są dla wielu osób wręcz uzależniające.

Jeżeli więc kupimy coś używanego dla siebie, dlaczego nie możemy kupić czegoś z drugiej ręki dla naszych dzieci? Wśród wielu osób wciąż niestety panuje przekonanie, że używane znaczy gorsze. Nic bardziej mylnego. Ja sama kupuję i sprzedaję używane ubrania po swoim dziecku, te które się do tego oczywiście nadają. W ten sposób mogę zaoszczędzić sporo pieniędzy na kolejne ubrania.

Każde dziecko jest inne, tak jak każdy rodzic jest inny. Na różne rzeczy zwraca uwagę, różne aspekty mają dla danej osoby różne wartości. Ja na przykład ogromną wagę przykładam do materiałów z jakich produkowane są ubrania. Jednym słowem patrzę na skład. Wynika to z faktu, że moje dziecko ma wrażliwą skórę, poza tym jest gruboskórne tzn. że ciagle jest mu gorąco. Jak ognia unikam poliestru. Staram się kupować głównie ubranka bawełniane, gdyż nie powodują podrażnień, nie wywołują alergii, są oddychające i miłe w dotyku. Na większości metek ze składem widnieje „100% bawełna”, jednak po przeprowadzonych kontrolach widać, że producenci często oszukują… Nagminnie dodawany jest poliester, wiskoza, nylon, które mogą powodować podrażnienia i odparzenia.

Co więcej, badania wykazały, że bardzo często materiały zawierają szkodliwe substancje takie jak formaldehyd, którego przekroczona wartość może skutkować problemami alergicznymi i neurologicznymi, a także inne aldehydy, które mogą mieć potencjalnie działanie rakotwórcze! Również nieodpowiednie barwniki mogą okazać się szkodliwe.

W odzieży trafiają się także metale ciężkie. Do tych najczęściej wykrywanych należą: nikiel i ołów. Raporty wykazały, że wymagań nie spełniały między innymi nadruki na koszulkach zawierające ołów oraz metalowe nity spódniczek zawierające nikiel. W najgorszej sytuacji są mali alergicy oraz dzieci z atopowym zapaleniem skóry, dla których kontakt z niebezpiecznymi substancjami może skończyć się nasileniem objawów chorobowych, a w konsekwencji bólem i nieprzyjemnym leczeniem.

Właściwie, dlaczego tak się dzieje? Odpowiedz nasuwa się sama. Jeżeli niewiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Producenci chcąc zaoszczędzić wybierają tańsze surowce bez jakichkolwiek atestów czy kontroli jakości. Również miejsca produkcji pozostawiają wiele do życzenia, często nie spełniając wymaganych norm…

Co jeszcze może być niebezpiecznego w ubrankach? Otóż lista jest bardzo długa. W sklepach nagminnie spotykamy prześliczne wdzianka ze ściągaczami, sznurkami, troczkami, guziczkami, kokardkami, cekinami, bąbelkami, wystającymi ozdobami, które z chęcią zostaną oderwane, zjedzone lub wsadzone do nosa, czy ucha przez ciekawskie dzieci. W najgorszym wypadku może skończyć się to zakrztuszeniem czy uduszeniem. Życie pokazuje, że dziecięca wyobraźnia jest dużo bardziej rozwinięta, niż producentów ubrań…

Dzięki temu, że sprzedaję większość ubrań po synku, nie szkoda mi pieniędzy, żeby kupić coś porządnego, co niestety nie jest najtańsze albo właśnie coś używanego lecz sprawdzonej marki. Jeśli np. kupuję buty dla niego, które kosztują, oj kosztują (osoby, które nie mają dzieci zdziwiłyby się ile potrafią kosztować dziecięce buciki), i wybieram właśnie takie a nie inne. Oczywiście zaraz ktoś powie, że jakość nie idzie w parze z ceną. Oczywiście się zgadzam, choć ja osobiście uważam, że to raczej cena nie idzie w parze z jakością… Jeśli coś kosztuje dużo, lecz jakość tego produktu też jest wysoka, to jest to zrozumiałe. Gorzej, kiedy coś kosztuje dużo, lecz producent ma już tak wyrobioną markę, że nie dba o jakość a winduje ceny. Wtedy nie jest to w porządku. Dlatego też ja jestem ogromną zwolenniczką małych manufaktur produkujących w limitowanych ilościach z certyfikowanych materiałów. Mam wtedy pewność, że wyższa cena produktu (bo sama produkcja na niemasową skalę jest dużo dużo droższa) idzie w parze z jakością. Nie szkoda mi wtedy pieniędzy na taki produkt, bo doskonale wiem, że posłuży on albo kilku innym dzieciom w rodzinie, albo odsprzedam go kolejnej osobie odzyskując tym samym cześć poniesionej kwoty, a ta kolejna osoba ma pewność, że pomimo iż jest to rzecz używana, nie straciła na swojej jakości. I tutaj koło się zamyka.

Wracając do tych bucików, które swoje kosztują. Rozstrzał jest przecież ogromny. Zarówno ten wizualny jak i cenowy. I o ile o gustach się nie dyskutuje, o zdrowym rozsądku już tak. Z jednej strony gdzie tu zdrowy rozsądek, skoro mamy możliwość zakupu obuwia za normalną kwotę, a z drugiej strony za jakieś kosmiczne pieniądze za które kupilibyśmy porządne buty dla siebie. I bądź tu człowieku mądry. Niestety cały czas gro rodziców nie zwraca uwagi na jakość obuwia czy ubrań swoich dzieci, nie zdając sobie sprawy z późniejszych konsekwencji. Myślą, że kupią byle jakie obuwie, bluzeczkę czy spodenki, za małe pieniądze bo przecież dziecko zniszczy, raz dwa wyrośnie, więc nie będzie im szkoda wyrzuci. Na chłopski rozum myślenie ok. Ale czy jednak? Wybierając chociażby skórę czy inne dobrej jakości materiały mamy pewność, że stopa dziecka się nie spoci, nie odkształci, a co za tym idzie unikniemy wielu problemów w przyszłości, oszczędzając czas i pieniądze na bieganiu po specjalistach. Wybierając ubranka z oddychającymi, naturalnych materiałów, mamy pewność, że skóra dziecka jest bezpieczna. Oczywiście, to nie jest tak, że w dziecięcej szafie królują same najlepsze rzeczy. W to nie uwierzę. U nas również znaleźć można te lepsze i gorsze. Mnie natomiast cieszy rosnąca świadomość rodziców oraz fakt, że dobrej jakości ubrania coraz częściej znaleźć można nawet w marketach za niewielkie pieniądze.

Dobra koniec już tych moich wywodów, bo brzmię trochę jak superniania wytykająca rodzicom błędy wychowawcze, a nie jest absolutnie moim zamiarem by kogokolwiek pouczać. Żaden ze mnie zresztą ekspert. Dzielę się jedynie swoimi spostrzeżeniami. Nie ma w tym nic złego, że nasze dzieci noszą ubranka po innym dziecku, że w przedszkolu tyrają kolejną parę spodni po synku koleżanki czy koszulki po starszym kuzynie. Nie ma w tym absolutnie nic złego, że wertujemy olxa czy inne popularne portale w używanymi rzeczami. To nie powód do wstydu, że robiąc codzienne zakupy zahaczamy o pobliski second hand i znajdujemy używane perełki. A jeśli ktoś myśli inaczej, niech odpowie sobie na pytanie czy nigdy nie jeździł używanym autem? Odpowiedź nasuwa się sama.

1 thought on “Z drugiej ręki znaczy gorsze?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s