Z tymi książkami to u mnie tak bardzo dziwnie. W moim domu mam ich całe regały. I wszystkie cenne. I wszystkie ważne. Większość z nich swoje premiery ma już dawno za sobą. To raczej dość stare pozycje. Niektóre to nawet z pożółkłym kartkami, bo przekazane mi w spadku po dziadkach i rodzicach. Mam swoje ulubione, do których wracam po kilka razy. Pełno w nich karteczek, pozaznaczanych ulubionych fragmentów i cytatów. Jeśli natomiast jakaś książka nie wyryje w mej głowie swoistego sentymentu i nie zrobi na mnie głębokiego wrażenia, po prostu idzie w świat. Puszczam ją dalej, by ktoś inny mógł przeczytać, oddaję, sprzedaję, pożyczam na wieczne nieoddanie. Zostawiam tylko te, które są mi bliskie. A i tak jest ich cała masa.
Rzadko sięgam po premiery. Chyba, że tematyka lub fabuła mnie intrygują. Tak też było z książką Wojciecha Malinowskiego „Kapitańskie tango- morskie opowieści dla dorosłych”. Tematyka mi bardzo bliska. Zaciekawił mnie sam prolog od Wydawnictwa Nautica. Brzmi on dosłownie tak: „Niecodzienne i niepoprawne wspomnienia doświadczonego kapitana żeglugi wielkiej. 40 lat na statkach handlowych, pod polską i obcą banderą. Zmagania z urzędnikami, wyrwanie się zza żelaznej kurtyny, różnice kulturowe w kontaktach z lokalsami. W tle wielka polityka i małe ludzkie interesy. Ale też sztormy, piraci, narkotyki, wino i hiszpańskie dziewczyny. I rozważania, czym dziś jest morze dla marynarza? Czy jest miejsce na romantyzm tej profesji, czy pozostały tylko handlowe interesy wielkich spedytorów?”
„Kapitańskie tango” to dokument, na który składają się wspomnienia człowieka, który na statkach handlowych spędził 40 lat swojego życia. To prywatne zapiski tego, co zostało zapamiętane przez okres jego marynarskiego życia. To historie ludzi i sytuacje, które dla przeciętnego człowieka wydawać by się mogły niekiedy bujdą i przysłowiowymi morskimi opowieściami. To wreszcie pokazanie historii, zestawienie różnic i przemian jakie dokonały się na przełomie lat.
Książka napisana przystępnym językiem, w której autor dzieli się z czytelnikiem zapamiętanymi przez siebie dialogami, raczy nas szczegółowymi opisami miejsc, zabierając tym samym w najodleglejsze zakątki globu.
Na człowieku niemającym zielonego pojęcia o pływaniu, książka wzbudzi podziw i szacunek do wykonywanego zawodu. Dla marynarzy i ludzi morza pierwsze wrażenie może być zgoła mylne. Niektóre historie zdają się być aż tak nieprawdopodobne, że trudne do uwierzenia. Lecz po dłuższej refleksji nasuwa się myśl, że czasy o których pisze autor, choć nie znów tak bardzo odległe, a jednak mając na uwadze rozwój technologiczny branży morskiej, to jeden z najtrudniejszych okresów w historii globu. Świat, tuż po wojnie powoli podnosił się zgliszczy, a polityka odgrywała znaczącą rolę nawet na statkach handlowych będących hen hen daleko od ojczyzny. Dla obecnych ludzi morza, w dzisiejszych czasach pewne rzeczy są nie do zaakceptowania, niemieszczące się w głowie, a jednak kilkadziesiąt lat temu wydarzyły się naprawdę. Mimo, że autor pisze o czasach sprzed kilkudziesięciu lat, to jednak w książce znajdziemy wiele uniwersalnych i niepodważalnych prawd, które mają sens w czasach dzisiejszych. „Polityka, ta wielka, i wzajemne relacje między ludźmi pracującymi na morzu…Świat ludzi morza jest trochę inny od tego, który funkcjonuje na lądzie. Nawet więcej niż trochę. Pewnie dlatego, że ciężko jest się wpasować żeglarzowi w realia i układy lądowe…Słusznie pisał Conrad, że w portach statki rdzewieją, a marynarze schodzą na psy. Zejść na psy na lądzie jest znacznie łatwiej niż na morzu.”
„Kapitańskie tango” to swoisty portret osobowy nie tylko samego autora, ale całego przekroju osób, o których wspomina kapitan. To wreszcie historie sztormów i huraganów, sytuacji trudnych i tych śmiesznych. To opisy portów i odwiedzanych miejsc. To również osobiste refleksje na temat zawodu marynarza. „To, że uniknęliśmy sztormów, może pan zawdzięczać temu, że szliśmy trasą na południe od Hawajów. Nadłożyłem prawie tysiąc mil, czyli ponad dwie doby, co daje około czterysta pięćdziesiąt ton paliwa ekstra, co w przeliczeniu na dolary daje około czterystu tysięcy dolców. Ani czarterujący, ani armator nie są z tego powodu szczęśliwi. Ale obaj byliby zdołowani, gdyby statek miał uszkodzenia sztormowe wartości kilku lub kilkunastu milionów dolców.[…] jeśli szuka pan sztormów i bardzo mocnych wrażeń, niech pan zaokrętuje na inny statek pod innym kapitanem, bo mnie płacą za safe delivery, safe sailing and safe management. Było sporo złośliwej przesady w tym, co mówiłem, szczególnie co do mojej wiedzy i luzu, bo do dziś jestem głęboko przekonany, że w tym zawodzie nawet najlepsza, wszechstronna wiedza nie wystarczy, jeśli się nie ma tej odrobiny szczęścia, która często może zadecydować o wszystkim.”
W książce znajdziecie również sporo prywatnych fotografii, zdjęć, map i wykresów obrazujących opisywane sytuacje. Wszystkie wydarzenia opisane w książce są prawdziwe i miały miejsce w rzeczywistości. Statki i ludzie również. To pozycja, która z pewnością zainteresuje morskiego laika, nie mającego bladego pojęcia o zawodzie marynarza, jak również ludzi morza. Tych starszych pamiętających opisywane czasy, jak i tych młodszych, dla których opisywane sytuacje i historie wydają się być nierealne z racji na czasy obecne. To świetna lekcja historii. Książka wędruje na moje regały, jako jedna z pozycji, do których chętnie kiedyś wrócę. Książkę kupicie na stronie Wydawnictwa Nautica tutaj.
Musze przeczytac.!
PolubieniePolubienie
Polecam 👌
PolubieniePolubienie