Wybudować i nie zwariować, czyli żona marynarza ogarnia nowy dom

A0A92C5B-78D4-4CC4-8E17-8AA683FFDBF2Na temat budowy domu, szczegółów związanych z ogrzewaniem, oknami, dachem, konkretnym projektem a nawet kosztorysem napisanych zostało mnóstwo artykułów. Możemy je z łatwością znaleźć w sieci. W internecie znajdziemy również wiele wpisów na temat kredytów, zakupu nieruchomości, wykańczania wnętrz itp. Dlatego nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Nie chcę Wam tu też pisać o konkretnych producentach, materiałach i innych rzeczach, które użyliśmy u siebie. Ile osób tyle opinii, a gusta każdy z nas ma różne. Skupię się dziś na samym aspekcie mentalnego i praktycznego ogarnięcia spraw związanych z nowym domem przez wszystkie kobiety, których mężowie pracują z dala od miejsca zamieszkania.

Pozostały mi dwa miesiące do porodu. Najwyższy czas, by wić przysłowiowe gniazdko, by szykować wyprawkę i miejsce dla Maleństwa, które pojawi się na wiosnę. Wszystko o czasie: Marynarz wrócił w terminie, nasz nowy dom jest już wykończony, gotowy by się wprowadzać. Szcześliwie dla nas wszystko ułożyło się tak, by przed porodem zdążyć się urządzić. Właściwie to było już gotowe półtora miesiąca temu, ale z przeprowadzką chciałam poczekać na marynarza. W końcu nie codziennie człowiek wprowadza się do nowych czterech ścian. Niech więc wszyscy poczujemy tę przyjemność. 

Ale od początku. Człowiek myśli sobie: budowa/kupno nowego domu czy mieszkania, wcześniej formalności związane z kredytem, kupnem działki, pozwoleniami na budowę, fundamenty, mury, strop, okna, dach, wykończenie wnętrz, użeranie się z majstrami, projektantami, kierownikami budów, dostawcami towarów itd. To wszystko brzmi strasznie. Tym bardziej, kiedy jedna osoba w związku pracuje za granicą. Tak samo jak my- kobiety marynarzy, podobnie mają partnerki mężczyzn wykonujących zawody z dala od domu. Hmmmm i jak tu się wybudować i nie zwariować? Nie rozwieźć, nie pokłócić, nie osiwieć, nie rzucić tego wszystkiego w cholerę?

Niezależnie od tego czy budujemy dom czy kupujemy mieszkanie, czeka nas ogrom pracy i formalności z tym związanych. I jakby nie patrzeć, nie wszystko zależy tylko od nas. Bo możemy być mega pozytywnie nastawione i z wielką werwą podjąć temat, lecz po drodze są przeróżni ludzie, którzy celowo bądź nie nam to utrudniają.

Co jak co, ale przyznam otwarcie, że podczas całej tej drogi do naszego nowego domu miałam ogromne szczęście do ludzi. Napotkane po drodze osoby okazały się być bardzo pomocne, życzliwe i dały świetne świadectwo temu, że da się bez stresu, bez psychicznego obciążenia, nerwów, nieszczerych zachowań i oszukiwania. 

Część rzeczy ogarniałam podczas, gdy Marynarz był na statku. Kredyt i formalności z nim związane były dla mnie, humanistki czarną magią. Wyliczenia, fachowe pojęcia, analizy, symulacje, warianty- to wszystko sprawiało, że moja głowa pękała od nadmiaru informacji. I dlatego postanowiłam poszukać fachowej pomocy. Przez czysty przypadek dotarłam do osób z branży, którzy okazali się dla mnie ogromnym wsparciem merytorycznym. Wszystkie niezrozumiałe dla mnie pojęcia rozłożyłam na czynniki pierwsze, przetłumaczyłam na swój język, tak by wszystko było dla mnie jasne. Ani razu, podczas załatwiania formalności związanych z kredytem z przedstawicielem banku i doradcą kredytowym nie spotkałam się w banku ani nawet przy biurku. Byliśmy z dwóch różnych części Polski. Większość dokumentów przesłałam mailowo, wniosek kredytowy podpisywałam w malowniczych okolicznościach nad Jeziorem Raduń w Wałczu podczas mojej wizyty u teściów, natomiast samą umowę kredytową dopięliśmy w przylotniskowym hotelu tuż przed wylotem na wakacje naszego opiekuna z banku. Crazy? Może trochę, ale bez zbędnego stresu i obaw, za to z uśmiechem na twarzy i radością z poczynionego kroku na przód.

Szczęście do ludzi- w moim przypadku to złożyło się na sukces i powodzenie w posiadaniu upragnionego lokum. Marynarz zostawił mnie z gołymi murami, domem do wykończenia i dwumiesięczną fasolką w brzuchu. Kiedy wyjeżdżał na statek, stan był surowy, zamknięty. Gdy wrócił po prawie pięciu miesiącach wszystko gotowe do wprowadzania się. Niemożliwe stało się możliwe.

Trafiłam na świetną ekipę, majstrów z prawdziwego zdarzenia, którzy nie wykorzystali sytuacji, że zostałam sama. Wręcz przeciwnie, okazali się na wskroś profesjonalni i pomocni. Do tego stopnia, że przez cały czas mogłam pracować zawodowo na pełen etat. Nie byłoby pełnego sukcesu bez wcześniejszej pracy mojego marynarza. Przed jego wyjazdem na statek większość rzeczy, prac i materiałów mieliśmy ustalone, wybrane i zaprojektowane. Część nawet była już kupiona, kolory ścian wybrane, osprzęt elektryczny rozpisany. Oprócz kilku opóźnień związanych z dostawą towaru, wszystko poszło jak z płatka. 

Setki zdjęć z postępami robót wysłanych na statek, kolejne przeróbki, propozycje zmian i ich efekty. Najtrudniej było pogodzić fakt, że nie mogłam skontaktować się z marynarzem w danej chwili, podczas zaistniałych problemów, bo akurat był na wachcie, nie miał zasięgu, różnica czasu powodowała, że akurat spał. Niełatwo pogodzić budowę z pracą na odległość. Nie ma chyba złotego środka, ponieważ ile ludzi tyle sytuacji. Jedno jest pewne: grunt to dobre nastawienie, zaufanie do ludzi i ogrom cierpliwości. 

1 thoughts on “Wybudować i nie zwariować, czyli żona marynarza ogarnia nowy dom

  1. Brawo Aśka 😊 super, że wszystko tak sprawnie poszło, bo gdy my remontowaliśmy nasze mieszkanie to z 3 ekip majstrów to jedna z nich to porażka. Majstry od wymiany drzwi takie fuszerki zrobiły, że Kamil po powrocie musiał po nich poprawiać 😕 reszta remontu przebiegła pomyślnie, bo wszystko sami robiliśmy gdy już Kamil był w domu. W sumie mieszkanie remontowaliśmy rok nim się wprowadziliśmy, ale bynajmniej mogliśmy wszystko sami zrobić i cieszyć się z każdego ukończonego pokoju.

    Polubienie

Dodaj komentarz