Zgrywam twardzielkę, a tak naprawdę nią nie jestem. Rozwalił mnie ten jego wyjazd, rozłożył na łopatki. Wkładam do pralki jego piżamę i gul staje mi w gardle. Wywieszam jego swetry i oczy robią się mokre. Wiedziałam przecież, że pojedzie do pracy. Datę wyjazdu znaliśmy już jak schodził z poprzedniego statku. A jednak…
Za każdym razem jak wracam z lotniska, gadam na głos sama do siebie. Powtarzam sobie, że będzie dobrze, że damy radę, że kto jak nie my i inne hasła dobrze znane każdej żonie marynarza. To taka moja ,,terapia”, by przeistoczyć się w tą twardą babę, co to jej nikt i nic nie złamie, co wszystko ogarnie i szybko weźmie się w garść. A jednak…
Jakoś mi to moje przeistaczanie się w twardą babę tym razem ciężko przychodzi. Jakoś mi tak ciągle źle i smutno. Chodzę przygaszona, byle wolniejsza piosenka w radio powoduje, że chce mi się płakać. I myślę sobie, gdzie ta dawna ja…
To nie tak, że wcześniej po mnie to spływało i nie dołowały mnie jego wyjazdy. Nie tak. To wszystko było, tylko ja tak tego nie odbierałam, nie spostrzegałam, przede wszystkim się nie dawałam. Co się takiego stało, można by zapytać, że tym razem tak mi wyjątkowo ciężko…?
Myślę, że mój urlop macierzyński zrobił swoje. Fakt, że nie chodzę teraz do pracy podczas pobytu mojego M. w domu sprawił, że tak bardzo się przyzwyczaiłam do jego obecności. Faktem również jest, że każdą chwilę spędzaliśmy razem. Śmialiśmy się nawet, że to takie nasze miesiące miodowe, bo ja nie mam obowiązków w postaci chodzenia do pracy, Marynarz z kolei będąc na lądzie, może poświecić się rodzinie w pełni.
I tak oto, przez ponad dwa miesiące mieliśmy tu tę naszą sielankę. Spanie do późna (nie tylko w weekendy), wspólne wylegiwanie się w łóżku z naszymi dziećmi, późne śniadania, leniwe picie kawy i herbaty podjadając przy tym ulubione rurki, wspólne gotowanie obiadów, spacery z wózkiem, wyprawy do parku, aż wreszcie przekomarzanie się, kto posprząta po obiedzie. Te wszystkie momenty tworzyły moją codzienność. Tak się w niej zatraciłam, tak się rozkoszowałam tym naszym byciem razem, że teraz jego wyjazd to jak swoiste odcięcie powietrza. Doskonale wiem, że z każdym dniem będzie lepiej, że minie trochę czasu i ten mój nastrój będzie inny. Dziś jest już lepiej, bo w końcu wyszło słońce. Niech zagości już na stałe, na zewnątrz i w mej głowie, a wtedy czas do jego powrotu będzie płynął szybciej.