Nasz Marynarz pracuje na statkach kontenerowych, które pływają na linii. Oznacza to nic innego, jak to, że dany statek ma swoją trasę i pływa na tej trasie w kółko zawijając do konkretnych portów. Wszystko odbywa się bardzo terminowo, tak by towar na czas dotarł do danego portu.
Kiedy dowiedzieliśmy się na jaki statek tym razem wsiada, i że jednym z portów jest port w Hamburgu, obojgu nam zapaliła się gdzieś w głowie lampka z pomysłem, że może udałoby się choć raz podczas tego kontraktu przyjechać na statek. W głównej mierze chodziło nam o to, by nasz prawie sześcioletni już Jasiu mógł po raz pierwszy odwiedzić tatę na statku.
Znaliśmy dokładnie datę i godzinę przypłynięcia statku do Hamburga, zaplanowaliśmy nasz wyjazd z wyprzedzeniem, ale jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, Jasiu się rozchorował. Ni stąd ni zowąd dostał gorączkę i kaszel na kilka dni przed zaplanowanym wyjazdem. W międzyczasie okazało się, że szalejący nad Wyspami Brytyjskimi huragan uziemił statek naszego Marynarza w porcie w Felixtowe. Ze względu na bardzo silny wiatr portowe dźwigi nie mogły pracować, a co za tym idzie statek nie mógł płynąc dalej. Zrobiło się małe opóźnienie, lecz tym sposobem zyskaliśmy odrobinę czasu, by Jasiu mógł się podkurować.
Na szczęście udało się pojechać. Przed nami ponad 650km drogi i prawie 7h jazdy samochodem. Po drodze dosiadła się do nas Ola (którą bardzo pozdrawiam), narzeczona marynarza, który jest na statku z moim M. Podróżując we trójkę czas zleciał nam zdecydowanie szybciej i nim się obejrzeliśmy, dotarliśmy na portowy terminal. Stamtąd, po dokonaniu wszystkich formalności w biurze przyjechał po nas bus i zawiózł nas pod sam statek. Naszym oczom ukazał się ogromny trap po którym mieliśmy za chwilę wejść na samą górę.
Jasiu był przeszczęśliwa, zobaczył tatę machającego do nas z pokładu, który to chwilę potem zszedł po nas na dół. Potem było już tylko lepiej. W końcu mogliśmy spędzić trochę czasu razem. Jasia interesowało dosłownie wszystko. Chciał zobaczyć każde pomieszczenie, przejrzeć każdy kąt. Zadawał miliony pytań. To był zdecydowanie jego czas.
Na statku zostaliśmy dwa dni. Wracaliśmy następnego dnia w nocy. Spędziliśmy trochę czasu na mostku, przyjrzeliśmy się tym wszystkim urządzeniom, przyciskom, mapom, radarom, itd. Na Jasiu mostek zrobił chyba największe wrażenie, szczególnie w nocy, kiedy świeci się tam mnóstwo pojedynczych lampek, a tuż za szybą dźwigi rozładowują ładunek. Port nigdy nie śpi.
Jasiu nie mógł wyjść z podziwu, że na statku jest basen i sauna, że jest miejsce, gdzie można pograć na gitarze, w ping ponga, w piłkarzyki czy rzutki. Wsadził nosa do ogromnych lodówek- chłodni, gdzie przetrzymywana jest żywność, zobaczył statkowy szpital, pralnię, mesę i kuchnię. W kabinie naszego M. musiał wszystkiego dotknąć, sprawdzić i zobaczyć. Był pod ogromnym wrażeniem, kiedy w ciągu dnia wyszliśmy na zewnątrz statku. Dumnie kroczył po pokładzie idąc krok w krok za tatą. Oglądał szalupę ratunkową, pokazywał palcem banderę i machał przepływającym obok statkom. Przyjrzał się też z bliska pracy portowej pogłębiarki. Wszystko to zrobiło na nim ogromne wrażenie.
Bardzo się cieszę, że nasz wyjazd doszedł do skutku i mogliśmy pojechać do naszego Marynarza. Stęsknieni, doceniamy to niezmiernie, że mogliśmy pobyć ze sobą choć chwilę. I to dokładnie w połowie kontraktu. Teraz będzie już z górki. Jestem pewna, że czas zleci nam teraz dużo szybciej.
Pobyt na statku to ogromne przeżycie. Dla mnie jest to niezwykłe, a byłam już na statku czwarty raz. A co dopiero dla sześcioletniego dziecka, które jest zafascynowane pracą taty. Dla Jasia były to niesamowite chwile, wspaniały czas i niezapomniane momenty. W końcu mógł zobaczyć na żywo na czym dokładnie polega praca taty, jak to wszystko wygląda od kuchni, w jakich miejscach przebywa na co dzień, co robi, gdzie je, gdzie śpi, gdzie pracuje itd.
Po powrocie opowieściom nie było końca. Opisywał wszystko to co widział, przeżywał każdą spędzoną na statku chwilę. Był mega dzielny. Podróż zniósł świetnie, był cierpliwy i grzeczny. Jestem z niego bardzo dumna.
Jeśli tylko macie taką okazję, jeśli polityka firmy pozwala na odwiedziny na statku, korzystajcie z tego. Ja wiem, że czasami nie jest łatwo, że są odległości, koszty, czas, młodsze dzieci, urlopy i mnóstwo innych przeciwności. I wiem, że tak łatwo się mówi: weź urlop, wsiądź w auto i jedź, czy poleć i się ze wszystkim zorganizuj. Mnie też nie było łatwo to wszystko tutaj poukładać, do końca nawet nie wiedzieliśmy czy pojedziemy, choć byliśmy spakowani od dwóch dni, to nasz wyjazd wisiał na włosku. Do tego stopnia, że na dzień przed wyjazdem Jasiu leżał z gorączką, a na pół godziny przed wyjazdem ja czekałam na auto, które odstawiłam do serwisu by sprawdzili wszystko przed tak długą trasą…Na szczęście wszystko się udało, szczęśliwi wróciliśmy do domu i teraz z mnóstwem świetnych wspomnień czekamy już na powrót naszego Marynarza do domu.