Zewsząd bombarduje nas ten przeklęty koronawirus. Portale informacyjne pełne są najnowszych danych, statystyk i porad jak zachować się w przypadku wystąpienia niepokojących objawów. Ja mam dość! Dość mam tej ogólnopowszechnej paniki, panującego chaosu i wzbudzania społecznego strachu. To nie znaczy, że się nie martwię i nie boję…
Boję się o zdrowie moich najbliższych, martwię się o to, co nas czeka w najbliższym czasie. Stresuję mnie fakt, że mój Marynarz jest setki kilometrów od nas. Podmiany są wstrzymane do połowy kwietnia, transport lotniczy stoi, granice zamknięte… to wszystko brzmi jak scenariusz filmu katastroficznego, a jednak to się dzieje, tu i teraz.
Chyba najtrudniej jest mi okiełznać mój stan psychiczny. To dla mnie całkiem nowe doświadczenie. To emocje, z którymi nigdy wcześniej się nie zetknęłam. Do tej pory sądziłam, że jestem twardo stąpającą po ziemi kobietą, mało rzeczy było w stanie „rozwalić” mnie emocjonalnie. Aż tu nagle…
„Wchodzi pandemia, cała na biało, w maseczce. I tak rzecze: „Oto miły eksperyment społeczny. Proponuję deal: czas za czas. Wy mi dajecie czas, abym nie rozniosła waszych kruchych konstrukcji społecznych w pył w dwa dni. Ja daję czas wam, byście się zatrzymali i sprawdzili, czy umiecie jeszcze być ze sobą, nie obok siebie. Żebyście sprawdzili, czy wasze muszę jest waszym wybieram. Warunki są bardzo proste, zamykacie się w mieszkaniach, świat zawisa sobie trochę w stopklatce, ograniczacie kontakty z nim do tych najbardziej podstawowych, i przypominacie sobie, po co stworzyliście wasze domy”.
O ile my marynarskie rodziny jesteśmy poniekąd przyzwyczajone do takiego samotnego życia, do takiej swoistej izolacji (bo przecież wiele jest takich sytuacji, kiedy marynarz na statku, a my na przykład same z chorymi dziećmi w domowej kwarantannie), to jednak aktualna sytuacja jest czymś zupełnie nowym dla nas wszystkich. I moja psychika (Twoja pewnie także) przechodzi w tej chwili niesamowitą próbę. Bo z jednej strony ja cały czas jestem tą twardą babą, która ogarnia to niełatwe życie marynarskiej rodziny, z drugiej jednak strony jestem (jesteśmy) zmuszona skonfrontować się z sytuacją zupełnie nową, abstrakcyjną wydawać by się mogło. Coś co wydawało się dla nas normalne, nagle pęka jak przysłowiowa bańka mydlana. Nasze poczucie bezpieczeństwa zostaje zachwiane, obowiązujące standardy póki co nie istnieją, codzienne życie zostaje nad wyraz odgórnie zmienione. Nagle ktoś nam mówi, że nie możemy wyjść z własnego domu, że nie możemy czuć się bezpieczni w otoczeniu innych osób, że nie możemy spokojnie puścić naszych dzieci do szkół i przedszkoli, że nie możemy pracować, podróżować, bezpiecznie się przemieszczać.
Targają mną emocje, które są swoistą huśtawką nastrojów. Po przespanej nocy, z nową energią wkraczam w kolejny dzień. Słońce budzi mnie do życia a chichot moich pociech pozytywnie nastraja. W ciągu dnia nie mam specjalnie czasu na zaprzątanie sobie głowy kolejnymi newsami. Pochłonięta codziennością ogarniam domowe obowiązki, zabawy, obiady, przekąski, drzemki, spacery, edukację zdalną i zakupy. I to dla mnie żadna nowość, wszak od dziesięciu miesięcy jestem na macierzyńskim, więc to takie moje obecne realia. I przychodzi wieczór, ten nieszczęsny, kiedy to obiecuję sobie, że się wyłączę, nie będę myślała, czytała, nakręcała się i przeżywała. Za każdym razem obiecuję sobie nie śledzić newsów. I za każdym razem się łamię. To chyba silniejsze niż moja twarda psychika, która ostatnio ostro dostaje w kość. Ale jak mam się wyłączyć, gdy wokół dzieją się ludzkie dramaty? Jak mam nie myśleć, gdy umierają ludzie? Jak mam się odciąć, zasnąć, zapomnieć?
Przed nami trudny czas. Nie mam złudzeń. Nie będzie lekko. Nie będzie miło. Nie będzie przyjemnie. Mam tego świadomość. Jesteśmy teraz narażeni na ogromny stres. I każdy z nas w jakimś stopniu go odczuje. Ja już go u siebie widzę. Kiedy się stresuję, najbardziej w kość dostaje moja cera. Wyskakują mi jakieś niedoskonałości, drapię się, podrażniam itd.
Boleśnie demokratyczny to wirus. Wpycha się zarówno do blokowisk, jak i luksusowych willi. Dla niego człowiek to człowiek. Nie ma gorszego i lepszego, nie ma bogatszego i biedniejszego. Hula sobie po całym świecie, szybko, brawurowo, niebezpiecznie. Nie było tego w planach ani googlowych kalendarzach na tę raczkującą wiosnę. Intruz o skomplikowanej nazwie i niezbadanej genezie rozkłada nasze życiowe grafiki na łopatki, sprowadza nas do parteru, do tego stopnia, że zastanawiamy się czy zrobić zapasy, czy starczy nam leków, czy wyjść w masce czy jednak bez. Różnimy się, dzielą nas tysiące kilometrów, mamy różne kolory skóry, wyznajemy różne religie, mówimy różnymi językami, a mam wrażenie, że jedziemy właśnie wszyscy na jednym wózku, choć to bardziej jak jakaś jazda zwariowanym roller coasterem niekoniecznie tym z pozytywnymi doznaniami. To ogromna lekcja pokory dla nas wszystkich.
W sieci pojawiają się miliony porad i komentarzy, emocje często biorą górę, a debata czy nosić maseczki czy jednak nie stała się w ostatnich dniach tematem numer jeden. I tak jak w sprawie szczepień, karmienia piersią czy naturalnym porodem- zawsze ktoś będzie wiedział „lepiej” i nie omieszka ci tego wytknąć. Kto lepiej stosuje się do zasad domowej kwarantanny, dlaczego ktoś nadal jeździ komunikacją miejską, dlaczego ktoś robi sobie selfie w parku? Twoje dzieci jadą teraz na nutelli, parówkach i mrożonej pizzy, a nie na owsiance bio i dwudaniowych obiedzie z kompotem i deserem? Siedzą przed kreskówką cały dzień, a nie zwiedzają wirtualne muzea na świecie? Spokojnie. Nikt i nic nam dzieci nie zepsuje. Wspierajmy się, a nie oceniajmy. Wirus przyspieszył, my zwolniliśmy. Trzymajcie się na tym pierwszym biegu i dbajcie o siebie i bliskich.
Zakaz wychodzenia z domów jest dla nas czymś zupełnie nowym. Nikt ani nic nigdy wcześniej nas tak nie ograniczało. Taka „niewola” jest bardzo męcząca psychicznie. Każdy jest zdezorientowany i jakby nie wierzy, że to się dzieje naprawdę. Mimo wszystko powinnismy zostać teraz w domach. Po to, by to wszystko jakoś powoli mogło zacząć się normować. Ale też powinniśmy być w stałym kontakcie z rodziną i przyjaciółmi, czuć, że nie jesteśmy w tym wszystkim sami. Marynarze tam na statkach też nie mają lekko. Nigdy nie mieli. Ale perspektywa przedłużenia kontraktu na bliżej nieokreślony czas nie brzmi przyjemnie. Z drugiej jednak strony wiem, że wielu marynarzy miało wyjechać do pracy, często po dłuższej przerwie. Nie zdąrzyli. Zostali w domach, niejednokrotnie borykając się z problemami finansowymi. Jesteś w domu- nie zarabiasz. Wiem od kilku z Was, że zaciągnięte kredyty w walucie obcej są teraz nie lada wyzwaniem. Często musicie kupić euro czy dolary, by zapłacić kolejną ratę kredytu, a przy dzisiejszym kursie złotówki to aż się płakać chce, kiedy trzeba kupić walutę. To są problemy, które dotykają wielu. I będą dotykać. Jedni zachodzą w głowę, że nie są w tej chwili w stanie wrócić ze statku do domu, inni marzą o tym, by móc wyjechać na statek i zarabiać.
Świat rzeczywiście stanął na głowie. Jestem zaniepokojona tym, co się dzieje, tym szybkim rozwojem sytuacji, tą niepewnością o jutro. Ale wierzę, że będzie dobrze. Bo świat prędzej czy później powróci do dawnego kształtu, a przynajmniej będzie do niego dążył. Bądźmy dla siebie dobrzy, nie frustrujmy się na to, na co nie mamy wpływu. Uzbrójmy się w cierpliwość, wszak mówią, że ta popłaca.