Matka, ogarnij się!!!

Cały zeszły tydzień był piękny. Pogoda w końcu uraczyła nas polską, złotą jesienią. Obserwowałam prognozy i wiedziałam, że będzie ciepełko, i słońce, i w ogóle cud, miód malina. Niestety w pracy kocioł, więc nie udało mi się wziąć wolnego. Ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby weekend spędzić nad morzem. Nic? A może jednak…

Sporo osób napisało do mnie, że podziwia…że to niesamowite…że odważna…że mi się chce…jechać samej z dzieckiem gdzieś dalej. I wiecie co, zdziwiłam się bardzo. Zdziwiły mnie te komentarze, i te ochy i achy. I w sumie trochę zasmuciły. Bo przecież za co tu podziwiać? A to, że ktoś mówi, że jest w szoku, że mi się chce, to już w ogóle powaliło mnie na kolana. I to raczej w negatywnym tego słowa znaczeniu…

My, morskie dziewczyny, mamy mnóstwo ciężkich chwil. Oj mamy. I beczymy w poduchę. I sił nam brak. I odechciewa się wszystkiego. Często pozostawione same sobie. Mąż na statku. Rodzina daleko. Codzienne obowiązki potrafią przytłoczyć. Płaczące dziecko. Chore dziecko. Kolki. Ząbkowanie. Nieprzespane noce. Lekcje ze starszym. Przypalony obiad. Złapana guma. Zepsuta lodówka. Cieknący prysznic. Pogrzeby. Choroby. Samotne porody. Zabiegi. Operacje. Jest tego sporo, i każda z nas mogłaby dopisać coś od siebie. To wszystko może się złożyć na brak motywacji. Na ogólnie zniechęcenie. Przytłoczenie. Baby blues. Depresję.

Ja to wszystko doskonale rozumiem. Ale wiem też, że większość tych problemów siedzi w naszej głowie i cholernie nas, kobiety-matki-żony, ogranicza. Nie ruszamy się z domu, bo jesteśmy już tym wszystkim tak dobite, że nam się nie chce. Albo myślimy, że taki wyjazd niewiadomo ile kosztuje. Albo żyjemy w przeświadczeniu, że będzie nam ciężko wyjechać samej z dzieckiem/dziećmi. Albo też nie mamy prawa jazdy i sądzimy, że jeśli nie autem, to niczym. (Ludzie, są przecież pociągi, autobusy, autokary, samoloty). Dla chcącego nic trudnego… Potrzeba tylko chęci.

Najgorzej jest zatracić się w powrocie. My, kobiety marynarzy, wiecznie czekamy. I o ile powroty są piękne, i zdrowe czekanie i odliczanie do powrotu również, o tyle zatracanie się w czekaniu już nie. Ba, jest wręcz niebezpieczne, bo marazm, który wkrada się w samotność, jest pierwszym krokiem do depresji. Popatrzmy na to z zupełnie innej perspektywy. Samotne matki nie czekają na powrót męża. Nie mogą oczekiwać pomocy (nawet tej psychicznej) od drugiej połówki. Mąż nie napisze do nich maila z drugiego końca świata, ani nie zadzwoni i nie wesprze na duchu. Wdowy też tego nie uczynią. Nie pokażą dziecku na mapie, gdzie jest tata. Nie będą skrupulatnie skreślały dni do powrotu męża.

Ktoś inny też mówi, że z wyjazd z dzieckiem w pojedynkę, to bez sensu, bo więcej się umęczymy, niż to warte. Najlepiej to w ogóle zostawić dziecko z dziadkami/nianią i pojechać zwiedzać świat z mężem lub też wylegiwać się tylko we dwójkę na plaży. Sorry, ale nie kupuję tego. To już nawet nie chodzi o to, że to do mnie nie przemawia i to raczej nie moje klimaty. Ale nie rozumiem przede wszystkim tego, że z dzieckiem, to jedynie umęczenie i zero odpoczynku. Oczywiście są różne sytuacje, i mnie też marzy się na przykład romantyczny wyjazd do Wenecji. Tylko ja i on. Kolacja przy świecach. Muzyka. Nie wyobrażam sobie natomiast wyjazdu tak ot, bez dziecka, bo z maluchem się nie odpocznie. Nie poleżymy beztrosko na plaży. Nie zaszalejemy w klubie do białego rana. Nie posmakujemy przeróżnych drinków w bliżej nieokreślonej ilości. Za to wymoczymy stopy w brodziku za wszystkie czasy, pobudujemy tryliony babek i zamków z piasku, dostaniemy zadyszki goniąc za pędzącym rowerkiem biegowym, zedrzemy gardło wydzierając się po raz setny, by zatrzymał się przy pasach. Uszy spuchną nam od pisków, krzyków i płaczu… Ale… No właśnie…

Wiecie, że na co dzień pracuję. I wcale nie pracuję, bo muszę. Pracuję, bo praca daje mi ogromną satysfakcję, obcowanie z ludźmi sprawia, że łatwiej znoszę pływanie męża. Wcale nie uważam, żeby mojemu dziecku działa się krzywda, bo zostaje siedem lub osiem godzin w przedszkolu. Ma sporo ciekawy zajęć dodatkowych, które uwielbia. Ma mnóstwo rówieśników, o których non stop opowiada po powrocie. W końcu ma kochających dziadków, u których spędzamy praktycznie każde popołudnie, kiedy nasz marynarz jest na statku. Ja doskonale rozumiem mamy, które są wykończone siedzeniem w domu z dzieckiem na wiecznej wachcie, przez 24h/dobę przez długie miesiące. Wiem też, że wiele z Was nie ma wsparcia rodziców, teściów, rodziny. Że mieszkacie z dala od bliskich i przyjaciół. Sama spędziłam rok czasu na urlopie macierzyńskim i uważam, że to niezwykle potrzebny czas. Przede wszystkim czas dla dziecka z mamą. Czas, kiedy dziecko najbardziej potrzebuje bliskości i czułości mamy. Ale wiem też, że to czas, kiedy mamy mają wszystkiego dość, kiedy dopada ich depresja, baby blues, kiedy najchętniej uciekłyby gdzieś daleko. I to jest normalne…

Z własnej perspektywy mogę Wam powiedzieć, że odkąd wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, a raczej zmieniłam pracę, przekwalifikowałam się, zmieniłam priorytety i nastawienie, odtąd bardziej doceniam czas spędzony wspólnie z dzieckiem. Wykorzystuję te wspólne godziny na maxa. Ktoś powie, że po ośmiu godzinach w pracy nic już się człowiekowi nie chce, a gdzie tu jeszcze ochota na zabawę, obiad i wszystkie domowe obowiązki. Powiem Wam, że im mniej mam tego czasu, tym jestem bardziej zorganizowana i tym bardziej mi się chce. Po powrocie z pracy jestem tylko dla niego, dla mojego syna. Mamy raptem kilka godzin, przed jego pójściem spać, by nacieszyć się sobą. I wykorzystuję to, jak tylko potrafię. Wymyślam rzeczy, które wywołują uśmiech na jego twarzy i sprawiają radość. Staram się budować te jego dziecięce wspomnienia na podwalinach własnych, tych z mojego dzieciństwa.

Znów ktoś powie, co to za frajda dzień w dzień karmić daniele, zbierać kasztany, biegać po kałużach? Dla nas dorosłych może marna frajda, ale dla dziecka to cały świat. A kiedy moje dziecko ma radość, moje serce się raduje. Dlatego też spakowałam nas w czwartek wieczorem. Decyzję zresztą podjęłam godzinę wcześniej. Z pracy się w piątek nie urwałam, bo kocioł straszny. Ale to w niczym nie przeszkodziło. Dwie bluzy, spodnie dresowe, kalosze, zabawki do piasku, rowerek biegowy, koc, krem na słońce i chleb dla mew. Tyle nam było potrzeba, by wyruszyć nad morze. Spędziliśmy mega fajny weekend nad Bałtykiem. Pogoda rozpieściła nas letnią aurą, do tego uraczyliśmy nasze kubki smakowe najlepszym dorszem w okolicy, twarze musnęliśmy jesiennym słońcem, a gołym stopom zafundowaliśmy naturalny, piaskowy peeling. Kosztowało nas to niewiele. Wcale nie zatrzymaliśmy się w luksusowym hotelu, gdzie doba przyprawia o zawrót głowy (a i takich nad Bałtykiem nie brakuje). Naładowaliśmy się ogromem pozytywnej energii, całkiem za darmo. I przede wszystkim spędziliśmy wspólnie czas. Bez umęczenia, bez zbędnego balastu, bez utrapienia, bez płaczu, marudzenia i narzekania.

Wyjazd z dzieckiem wcale nie musi być udręką. I wcale nie musi to wyglądać tak, że wracamy bardziej zmęczeni niż przed wyjazdem. Łapmy te wspólne chwile, cieszmy się nimi, zafundujmy swoim dzieciom normalność, która w dzisiejszym świecie galerii handlowych i dziecięcych klubików jest bezcenna. Nic nie kosztuje. No może kosztem jest nas czas. Czas, który i tak płynie i przybliża nas do kolejnego powrotu marynarza. Czas, który minie nam szybciej robiąc coś, działając niż siedząc w domu i odliczając kolejne dni.

Tak więc matka, ogarnij się, rusz tyłek i wyjdź ze swoim dzieckiem na powietrze. Zaciągnij się świeżością lasu, zainspiruj porą roku. Wcale nie trzeba wielkich podróży i odległych miejsc- może właśnie te najpiękniejsze zakątki są tuż za rogiem…

4 thoughts on “Matka, ogarnij się!!!

  1. U nas ciągle słyszymy, że nam się tak chce z dzieciakami jeździć. Bo faktycznie dużo wozimy je, aby mogły rozwijać swoje pasje: skateparki, lodowiska, wrotkowiska. A nam się chce chyba dlatego, że widać, że one są wtedy szczęśliwe. No i czemu nie? Skoro możemy, to trzeba to wykorzystać.

    Polubienie

  2. Pewnie,że chcieć to móc,ale… Cofamy się w lata 90 Jak masz jedno potem dwoje dzieci i trzy miesięczny macierzyński oraz zaraz pracę i prawie nikogo do pomocy to kiedy ? Żyje się wtedy od wyjazdu do przyjazdu i ledwo ogarnia obowiązki,a do tego jeszcze studia zaoczne 😱 Moje dziewczyny są żłobkowo -przedszkolne z odrobiną domieszki dziadków. Ja padałam na przysłowiowy pysk i wypatrywalam M. Wyjazdy były faktycznie zawieszeniem dla mnie i dla dzieci,a do tego utrudniony kontakt. Jednak dałyśmy radę. Dziewczyny dziś macie łatwiej i to dużo łatwiej, dlatego doceniajcie i celebrujcie dzieciństwo Waszy pociech. Nie dajcie się czekaniu , niech czas Wam nie umyka. Trzeba żyć też dla siebie, żeby nie zatracić swojego ja. Ja trochę popadłam,ale daje radę. 😉

    Polubienie

  3. I tak trzymaj Asiu. Ja tez uwielbiam sprawiać Kacperkowi tego typu przyjemności. Nawet jak Jemu czasami się nie chce to ciągnę go na sile, bo wiem, ze jak wpadnie w wir zwiedzania, jeżdżenia itd. to jest w siódmym niebie. Czasami wracamy do domu zmęczeni,ale za to pozytywnie nastawieni do świata i wtedy wszystko takie piękne się wydaje, nawet to zmęczenie jest przyjemne 😉

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi