Dawno to było. Za czasów studiów. Pracowałam w szkole językowej. Jako lektor. Pamiętam ją. Była w tej mojej ulubionej grupie. Co niemieckiego się uczyli. I najmłodsza z nich wszystkich była. Pamiętam. Zimą. Gdy szybko mrok zapadał. Odbierał ją tata. Przez jakiś czas. A potem już nie. I się nigdy nie zastanawiałam. Co. Gdzie. Dlaczego. Miło wspominam ten czas.
Gdy zaczęłam pisać bloga. Oprócz znajomych. Przyjaciół. I tych ciekawskich. I tych wścibskich. Żony marynarzy zaczęły śledzić bloga. I ona również. Basia. Ta Basia, co w szkole językowej niemieckiego się uczyła. Trochę czasu minęło. Każdy w swoją stronę poszedł. Życie sobie ułożył. I napisała do mnie maila. Że czyta. Śledzi. I że bliskie to jej sercu. Bo córką marynarza jest. I zna to wszystko z domu. Te wyjazdy. Rozłąki. Radość powrotów. Płacz mamy po kątach. I tak się cieszę. Że do mnie napisała. Bo nigdy bym nie przypuszczała. Że nasze historie tyle wspólnego ze sobą mają.
Co jakiś czas Basia będzie współautorką wpisów na blogu. Bądźcie czujni.