Wenus i Mars- dwie perspektywy powrotów

DSC00499

Dwa tygodnie do powrotu

ONA:          Magiczne 14 dni. Tak niewiele pozostało do Jego powrotu. I choć w normalnej codzienności dwa tygodnie mijają jak z bicza strzelił. Tak u czekającej na powrót M. marynarskiej rodziny dwa tygodnie to wieczność. Czas nagle zwalnia. Bezczelnie staje w miejscu niczym wbity w ziemię. I ani rusz. Chamstwo! Wszyscy w około ochoczo przypominają, że już za niedługo wraca Marynarz. A mnie przecież nie sposób tego przeoczyć. Już mi się nawet ten pozytywny stresik uaktywnił, który zawsze przed Jego powrotem się pojawia. Tak go lubię. Natura realistki podpowiada mi jednak, że to jeszcze sporo czasu. I niestety nie minie tak szybko, jak bym sobie tego życzyła. W głowie jednak już mam wszystko wymarzone. I co noc widzę ten moment, gdy uśmiechnięty pojawia się w hali przylotów.

ON:           Zawsze jestem zdania, że podczas mojego pobytu na statku istnieją dwa najtrudniejsze okresy: pierwsze dwa tygodnie, kiedy musisz wejść w rytm, oraz ostatnie dwa tygodnie, kiedy z tego rytmu trzeba wyjść.

14 dni przed jesteś „w centrum zainteresowania”. Na każdym kroku tylko słychać pytania czy sie cieszę? Czy już się nie mogę doczekać? Cholera! Oczywiście, że się cieszę. Pomimo tego jak bardzo lubię tę pracę, to zawsze powroty do domu są najszczęśliwszymi momentami.

Na dwa tygodnie przed, czas zwalnia. Dla mnie osobiście najgorsze podmiany mają miejsce w pierwszym porcie po dłuższym przelocie, kiedy te dni ciągną się naprawdę jak flaki z olejem. Nieco inna sytuacja jest wtedy, gdy wiem, że na te dwa ostatni tygodnie przypada 8-10 portów do zrobienia. Wtedy czas jaki mi pozostał na statku liczę w wejściach do portu, lub w ilości steków jakie muszę pochłonąć co niedzielę. Staram się rzadko spoglądać w kalendarz choć on zdaje się robić wszystko aby tylko zwrócić uwagę na liczby, które dumnie mi pręży wprost przed moimi oczami – ech, zero taktu, zero klasy z jego strony:)

Na 14 dni przed, staram się rozplanować pracę tak, aby na wstępie mój zmiennik miał jak najmniej do roboty. Choć i tak po jakiś czasie, na statku daje się słyszeć, że wina jest zawsze „tego poprzedniego”.. 🙂

Tydzień do powrotu

ONA:          Na tydzień przed zaczynam ogarniać. Chatkę Puchatka trzeba odświeżyć. Z tym sprzątaniem to jest tak, że na powrót M. sprzątam zawsze po całości. Razem z tymi grubszymi sprawami, których nie robi się na co dzień. To tak jak nasze mamy, przed świętami…Mycie okien, pranie firan, czyszczenie lodówki. Nawet kurze na tych wszystkich szafach powycieram, co do nich normalnie nie dosięgam. Auto na myjnię odstawiam. I porządki w szafie robię. Tydzień na to wszystko zdaje się być krótki. A jeszcze nie tak dawno miałam na to tyyyyleeeee czasu. Dwa razy w roku są takie porządkowe akcje. Bo dwa razy w roku wraca mój M. A ja, choć dawno już pedantką być przestałam, uwielbiam się wtedy narobić. Bo to taka radosna robota jest.

ON:           Ostatnie 7 dni. Jak to dobrze, że ktoś wpadł na pomysł aby tydzień nie trwał w nieskończoność tylko miał początek, środek i koniec:) Ten tydzień to już inny świat. przychodzi wtedy pokusa aby przymknąć oko na niektóre sprawy, więc trzeba pozostać czujnym do końca.

Myślę o domu, powrocie jeszcze intensywniej niż dotychczas. Cały czas kłębi się to w mojej głowie. Ale to jest pułapka. Sprawdzony sposób na zagięcie czasu i jego spowolnienie, ale cóż – ciężko z tym wygrać zwłaszcza, że w porównaniu z tym co przepracowałem, meta wydaje się na wyciągnięcie ręki. W tym czasie dopisuje do końca „Hand Over” i zajmuje się drobnostkami pozostawionymi kiedyś „na później”.

Ciężko to sobie wyobrazić ale różnica w pojęciu 24 godzinnej doby jest znaczna.

Trzy dni do powrotu

ONA:          Na trzy dni przed emocje są już takie, jakie uwielbiam. Motyle w środku szaleją. Po czterech miesiącach czekania, nadszedł ten moment. W końcu widzę ten zaznaczony w kalendarzu dzień. W kółeczku zakreślony, a wokół niego promyki. Bo niezależnie od pogody, to będzie jeden z najjaśniejszych i najcieplejszych dni w roku.

Urlop w pracy załatwiony. Robię zakupy, zapełniam lodówkę. Wybieram jego ulubione produkty, przygotowuję ulubione potrawy. Gdzieś na szybko na pazury i inne babskie bajery do zaprzyjaźnionego salonu wpadam. Wieczorem pościel przebieram. Bo zapach tej świeżości uwielbiam. I niespodzianki szykuję. Takie tylko dla niego. Rozpakuje jak młody zaśnie 🙂

ON:           Do tego czasu powinienem znać swoje loty. Oczywiście kiedy tylko otrzymuję informacje, zaraz składam raport do bazy, obsługi naziemnej, generalnego dowództwa, bądź też jak to się zwykło mówić – do żony 🙂 Podejrzewam, że Ona, czytając tego maila już rozpoczyna planowanie: ok, godzina spoko, jeszcze rano zdążę zrobić to i to, no tak, urlop muszę wziąć, ale auto zatankuję już rano – będzie czas. Jakieś zakupy? Co by mu sprawiło radość? – no i jak nie kochać takiej istoty? Nawet powie mi jakim typem samolotu będę leciał. Jest dobrze – oboje już nie możemy sie doczekać. Ja jeszcze sprawdzam tylko liczbę przy napisie „duration”.. No tak, pisałem wprawdzie, że ten Świat jest mały, no ale cholera, jeszcze tyle godzin?! Sprawdzam czasy na przesiadkę. Ważne, żeby lotnisko nie było „cudem architektonicznym” gdzie najprostszą metodą na znalezienie wyjścia jest udawanie terrorysty – sami mnie wyniosą. Ale jest ok.

W tym samym czasie bitwa trwa. Zmasowane natarcie pustych walizek odpieram raz za razem – o nie, nie dam się pokonać, nie wywieszę białej flagi! Nie zacznę się pakować! To zostaje na koniec. Pakowanie się pod koniec pobytu na statku jest ogromną przyjemnością, porównywalną ze zrywaniem folii z ekranu nowego telefonu. Muszę zostawić to na ostatni dzień. Ostatnie wachty, często ostatnia podróż. Jest dobrze. Jest jeszcze czas, żeby zrobić generalne pranie i pozbyć się przetartych skarpetek, choć i tak wiem, że w domu Jej nie przekonam – wrzuci wszystko do pralki jeszcze raz „żeby mi ładnie pachniało”. Szóstka w lotto jest niczym w porównaniu z tym..:)

Dzień powrotu

ONA:          Numery lotów, godziny, lotniska, przesiadki- wszystko to znam już na pamięć. Auto zatankowane, a ja gotowa by z synkiem po tatę na lotnisko jechać. Droga do stolicy dziecinnie prosta. Autostradę ,,pod domem” mamy. A jednak się ciągną te dwie godziny. Mógłby ustąpić choć raz ten czas. Ale nie, on zawsze na swoim postawić musi. Chce się wlec, i będzie.

Jesteśmy. Hala przylotów. Pełno takich, co na kogoś czekają. A ja choć w pierwszym rzędzie stać bym chciała, zaraz przed tą białą linią, gdzie wstęp już wzbroniony. To jednak nie mogę. Synka marynarza na zwiedzanie bierze. Wszystkiego ciekaw. Tam wejdzie, to dotknie, tego spróbuje, tamtego zaczepi. A ja jak cień za nim podążam. I w końcu jest. Widzę go już, spośród tłumu osób się wyłania. Z wielkimi walizkami. I plecakiem na plecach. Uśmiechnięty taki. Ta miłość od niego bije. Już się ściskamy. Już w objęcia sobie padamy. Matki oczy mokre. A mina synka na widok taty bezcenna. W końcu jesteśmy w komplecie.

ON:           To ostatni etap, do którego zaliczam wspomnianą wcześniej przyjemność pakowania. Zawszę robię to na dzień przed. Popołudnie, ostatni wieczór. Włączam muzykę i zaczynam. Wyciągam wszystko jak leci. Potem i tak do samego wyjazdu będę latał jak kot z pęcherzem i zaglądał milion razy do tej samej szuflady czy szafki w obawie, że czegoś zapomnę. Kurczę, jestem tu biedny, zdany tylko na siebie. Mój dyrektor logistyczny ds. pakowania jest tysiące kilometrów stąd :/ Odkładam jedynie ubrania na kolejny dzień – do pracy i na podróż.

W nocy ciężko zasnąć. Królewna na ziarnku grochu może się schować. Kobieto, narzekasz na mały groszek?! Staraj się zachować spokój i zasnąć, kiedy wiesz, że to Twoja ostatnia noc. Cieszę się strasznie, choć zachowuję minę pokerzysty (wytrenowaną z czasów studiów), w środku są fajerwerki, ananasy, frykasy i drinki z palemką, słowem – feta na całego!

Rano budzę się rześki i świeży jak nigdy wcześniej. Idę do pracy. Zegarek niczym bezlitosny sadysta, co chwilę wyskakuje mi przed oczy. A podobno szczęśliwi czasu nie liczą 🙂

Przyjechał agent, a z nim… tak – zmiennicy! Runda po statku i niczym doradca Providenta czekam na swoją ofiarę – potrzebuję tylko podpisu. Dystyngowanie, z gracją wskazuję miejsce podpisu.. Tak naprawdę stukam paluchem w kartkę – ” Tutaj podpisuj”. I.. koniec. Obowiązki przekazane. Niczym nie muszę się przejmować. Jeszcze tylko podpis u kapitana i oficjalnie przestaję być członkiem załogi. Prysznic, cos na ząb i pozostaje juz tylko czekanie na mój transport. Potem wszystko leci szybko. Stoję na nabrzeżu z walizkami, spoglądam do góry na dźwigi przenoszące kontenery z niesamowitą lekkością, czuje całkowity luz i uśmiecham się w duchu.. Potem podróż na lotnisko. Grzecznie staję w kolejce do odprawy. Bagaż nadany, sprawdzam miejsce i modlę się o napis inny niż ” środek”… Chwila żeby coś zjeść, napić się, może zgarnąć magnes do kolekcji na lodówkę? Dzwonię do domu. Status -odprawiony. Jeszcze SMS przed startem znajome, przyjemne wciskanie w fotel – startujemy. Gdzieś w Europie pewnie będzie przesiadka. Rzucam okiem na zegarek. Za ok 2.5 godziny ląduję w Polsce. Ona juz pewnie wyjeżdża.. Widzę dachy domów coraz większe, samochody, ludzi na ulicy, trawa, pas i koniec. Samolot stoi. Włączam telefon, dzwonię i już słyszę radość. Pierworodny dokazuje interesując się wszystkim wokół i zapominając, że mama ma tylko dwie ręce i jedna parę oczu, a ja czekam na bagaż. A potem zawsze jest stres, gorąco tam w okolicach żołądka.. Wychodzę na halę przylotów, a tam pełno obcych twarzy, ale ja szukam tej jednej – najszczęśliwszej… JEST!

Przełączam się w „home mode”, Ona może odetchnąć, w końcu Jej pomogę, zwłaszcza z tym małym wulkanem energii, który drepcze radośnie i stara się powtarzać każde zasłyszane słowo. Ostatnia prosta do domu, a potem, gdy synek juz słodko śpi.. w końcu mogę powiedzieć jak bardzo Ją kocham..

 

14 thoughts on “Wenus i Mars- dwie perspektywy powrotów

  1. Pochłonęłam Wasz post jak ciasteczko 🙂 Czytając to widziałam siebie i mojego M. Dokładnie to sprzątanie,ten pozytywny stres,pichcenie ulubionych potraw,niespodzianki itd. To uczucie ciągnących się w nieskończoność dni tuż przed powrotem.Powroty dla marynarzy też ciągną się i ciągną… loty z przesiadkami w kilku państwach i to czekanie na spotkanie z rodziną.Chciałoby się jak najszybciej,a tu często przygody typu spóźniony samolot itd. Mój M. wracając z ostatniego kontraktu (kilka dni przed świętami) przez kolejki przy odprawie nie zdarzył na samolot i musiał czekać 7 godzin.Ja zrozpaczona,że znowu przeciągnęło się ,a M. załamany,że zobaczy rodzinę aż 7 godzin później,bo przecież tyle miesięcy czekał na tę chwilę. Ale chwila,w której się zobaczyliśmy była bezcenna i wynagrodziła wszystkie miesiące spędzone oddzielnie 🙂 Czas kiedy marynarz jest w domu jest najcudowniejszy i szkoda marnować nawet sekundy oddzielnie … Teraz mój marynarz wyjechał na kilka godzin,a ja już tęsknię i czekam,ale wiem,że za chwilę wróci…

    Polubione przez 1 osoba

  2. Zabiję Was! Znowu się zryczałam!!! Jej no cudne. Cudne. Cudne. A Bartek to serio, niech swojego bloga zakłada 😀 a udawanie terrorysty jak mnie rozbawiło :))) nie no, wyję. Siostra pyta co czytałam. Się wysłowić nie mogę. Jej, jak ja chcę te nasze dwa tygodnie do powrotu… a tu ledwie co dwa minęły od wyjazdu!!! 😦 jesteście debeściaki :*

    Polubione przez 1 osoba

  3. Przeczytałam jednym tchem i ja:-) Jednak rodziny marynarskie mają wiele wspólnego:-) te motyle w brzuchu! to podekscytowanie! te niespodzianki! to odliczanie!
    Bardzo fajny post, bo to jak my kobiety czekamy, odliczamy, gotujemy to co M lubi najbardziej, jak sie stroimy na powrot M, jak latamy do fryzjera i kosmetyczki to wiem. ! Ale spojrzenie ze strony faceta , jego odczucia i jego tęsknota i ekscytacja powrotem do domu, to jest mega interesujące! Nie myśl Aśka , że Ty juz pisać nie musisz. O nie!!!! ale Twój M musi albo założyć swojego bloga , albo pisać takie posty jak ten razem z Tobą!
    Ja często pytam męża kiedy czuje , że już wraca, kiedy się cieszy najbardziej, czy już w samolocie, czy jak wyląduje, czy jak już jedzie busem z lotniska, bardzo mnie interesuje ich spojrzenie.
    Kocham Was:-)
    P.S. czekam aż Jasio podrośnie i będzie pisał jak to wygląda oczami małego dziecka:-)))

    Polubione przez 1 osoba

    • Mojemu M.spodobało się pisanie i myślę, że nie poprzestanie na kilku postach. Moja reakcja na jego wpisy jest zawsze: woow, bo z mojej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej 🙂 a Jasiek, już by pewnie chętnie pisał, gdyby tylko potrafił 😀

      Polubienie

  4. Boskie! Chyba najlepszy wpis z czytanych do tej pory. Rozwaliło mnie porównanie przyjemności z pakowania do przyjemności ze zrywania folii z nowego telefonu. Ach ci faceci! I zapisuję się do fan klubu wpisów Twojego męża. Mojemu też podsuwam i tylko kiwa głową ze zrozumieniem. Jeszcze raz szacunek za wpis i trzymam kciuki.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Bardzo dobry post 🙂 Pod koniec przyszłego tygodnia wraca mój M po przedłużonym do ponad 5 miesięcy kontrakcie, więc właśnie wchodzimy w TO wszystko :))

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Dziecko Morza Anuluj pisanie odpowiedzi